Od kilkunastu dni
zatopiona jestem w świecie, który już dawno odszedł. Ciągnie mnie do niego od
dawna, ale tym razem wpadłam jak śliwka w kompot.
Zawsze lubiłam
wiersze Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Zawsze, tzn. od liceum, miałam jakieś ciągoty do czasów, w których ta poetka żyła, kochała i tworzyła. A
po przeczytaniu „Marii i Magdaleny” autorstwa Jej siostry, wpadłam na dobre. Co
jakiś czas lubię wracać do całej rodziny Kossaków i wszystkiego, co się z nimi
wiąże; śledzę losy Kossakówki, słucham Ewy Demarczyk i odpływam w niebyt.
W tym roku, za sprawą
spotkania z Panem Rafałem Podrazą (ciotecznym wnukiem Magdaleny Samozwaniec)
znów wróciłam do tego świata. Najpierw przeczytałam "Córkę Kossaka.
Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec", potem z kolei „Zalotnicę niebieską”
Magdy Samozwaniec, a teraz jestem pod wrażeniem „Ostatnich utworów” Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Ten ostatni tom mam w swoich zbiorach od 20 lat,
ale dopiero teraz zagłębiłam się w całości. Może wreszcie dorosłam do tego
zbioru? Może już więcej rozumiem, więcej wiem, niż wtedy, gdy miałam 22 lata? Te
wiersze mną wstrząsnęły, te ostatnie utwory… Nie mogę się oderwać, mimo że są tak
tragiczne, tak smutne, tak przepojone tęsknotą, że aż można jej dotknąć; jest
gęsto i czarno, przerażająco… A jednak czytam i czytam, i nie mogę odłożyć
książki na bok.
Nie pamiętam ze
szkoły, żebyśmy czytali wiersze „wojenne” Marii. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy
jaki los zgotowała Jej wojna, co przeżywała na przymusowej emigracji, z czym i
z kim walczyła. Jak nie była rozumiana… Jej wiersze tak dobitnie to ukazują,
wiersze i to, co pisze o Niej siostra – Magdalena.
Poluję na książkę „Wojnę
szatan spłodził. Zapiski 1939-1945”, być może doczekam się w naszej bibliotece,
a może wpadnie mi w ręce w jakiejś księgarni. Wiem, że będzie to ciężkie przeżycie,
ale chciałabym wiedzieć wszystko lub prawie wszystko o Pawlikowskiej.
Na fali filmów o
Powstaniu Warszawskim, o II wojnie światowej, nie zapominajmy o poezji Marii Pawlikowskiej.
Wyobraźnia podsunie nam takie obrazy, emocje i uczucia, że filmy tego nie
oddadzą
Jest jesień, więc
niech będą wiersze jesienne…
WIERSZE
O LIŚCIACH
„…Leci
liście z drzewa”
Nikt tak wiele nie
pisał o liściach,
Szronem zwarzonych,
jesiennych,
Jak my wszyscy,
uparcie, co roku...
Gdyż zbierały się
chmury, w nich łzy,
Dąb nasz wiedział, że
schnie i żółknie.
Czuliśmy, że będziemy
jak tułacze liście
Zmrożone w każdym
swym włóknie...
„Tej
jesieni”
A tymczasem,
kasztanowe liście
szukają nas wkoło jak
ślepcy,
- i westchnienia
słychać i szepty:
„Wróciliście?
- nie wróciliście?” –
RUBAYATY
WOJENNE* (I)
„Cud
zieleni”
Raz ktoś, oślepłszy,
chciał się ludziom zwierzyć
Ze swej tęsknoty za
kolorem trawy,
Agrestu, owsa,
szmaragdów jaskrawych,
Jezior głębokich. – Nikt
nie był ciekawy.
„Do
rozgwiazdy”
Smutna rozgwiazdo! Schniesz
jak serce moje.
Jak ja, na przypływ
czekasz z niepokojem.
Ramion pięcioro
wyciągasz tak tęsknie,
Jak ja tych moich nieszczęśliwych
dwoje…
* rubajaty (rubayaty, rubajjaty, rubai) – specyficzna strofa
w poezji Bliskiego i Środkowego Wschodu, która w XI-XII w. przekształciła się w
samodzielny refleksyjno-filozoficzny gatunek poetycki, spopularyzowany w
Europie po przełożeniu rubai perskiego poety Omara Chajjama (XI-XII w.) w formie parafraz przez F. Fitzgeralda (1859). Rubai były naśladowane przez niektórych
poetów XIX i XX w., także w Polsce, np. Rubayaty wojenne M. Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz