poniedziałek, 28 kwietnia 2014
czwartek, 17 kwietnia 2014
Wielkanocne
ślę życzenia
wszelkiego
urozmaicenia:
jajek, baby,
schabu, ćwikły
żeby nam za
bardzo nie fikły
te króliki i
zające,
które teraz
są na łące.
One mają
razem z nami
brykać sobie
pomiędzy świętami
i przynosić spokój,
radość,
no bo tego
nigdy dość!
Niech te dni
spokoju ducha
będę
uśmiechnięte od ucha do ucha,
a słoneczko
niech przygrzewa
i nadzieję w
serce wlewa!
piątek, 4 kwietnia 2014
Dzisiaj nie będzie „na wesoło”, dzisiaj będzie „na smutno”
Dzisiaj nie będzie „na wesoło”, dzisiaj będzie „na
smutno”…
Wróciłam sobie ze szpitala, w którym miałam być
standardowo 10 dni. Początki były piękne, mimo informacji, że jedyne leki jakie
można mi podać to brulamycyna i cipronex + colistin w inhalacji. Przez tydzień
było ok., oddychało się super, po schodach właściwie bez większego wysiłku
mogłam zejść i wejść. Ale ta radocha długo nie trwała. Po tygodniu załapałam
jakąś infekcję, z bólem gardła, gorączką, ogólnym rozbiciem. Badanie CRP wyszło
80, takiego pewnie nigdy nie miałam, a przynajmniej nic mi na ten temat nie
wiadomo, i zapadła decyzja, że trzeba poleżeć dłużej. Poleżałam, po kilku
dniach wyniki się polepszyły, więc wyszłam do domu, w tzw. stanie ogólnym dobrym.
Dwa dni w domu na zwolnionych mocno obrotach, bo w
końcu ostatnie 15 dni nic nie robiłam tylko leżałam, gdyż grypa na oddziale nie
zachęcała do spacerów. Więc trudno się dziwić osłabieniu, często tak bywało, że
nie od razu mogłam się rozpędzić. Po tych dwóch dniach zamiast być coraz
lepiej, zaczęło się robić gorzej. Znów pojawiły się stany podgorączkowe, i to
nie tylko te wieczorne, które miewam od jesieni, ale i od rana. 37,5. Gdy mam
37,2 to jest mi tak strasznie zimno, że zakładam na siebie wiele warstw ubrań,
a i tak najchętniej to siedziałabym na swoim stałym miejscu przy kaloryferze.
Polopiryna czy inny specyfik uwalnia od tego okropnego uczucia zimna, ale
raczej nie leczy przyczyny. Gdy mam 37,5 jest mi bardzo gorąco. Ten stan
bardziej wolę, ale już wtedy zaczynam się mocno zastanawiać, co się dzieje.
Zastanawiałam się i zastanawiałam, kaszel mnie budził w nocy, a za dnia nie
mogłam zrobić szybszego ruchu ani kroku :( Co trochę „zaszalałam” w sensie np. pościelenia tapczanu, to musiałam
czekać aż złapię oddech, serce się uspokoi i wsio wróci do normy. Kaszel zaczął
być taki dziwny, że miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Tak jakoś dziwnie,
sucho, płytko, od gardła w górę, że tak powiem. Nic ze środka. W którymś
momencie zrobiło mi się tak, że miałam wrażenie, że zaraz będzie koniec…. Mały
atak paniki zapewne.
Od poniedziałku znowu biorę cipronex. W środę
wydawało się, że trochę lepiej, w czwartek znowu myślałam, że się uduszę, ale
dzisiaj myślę, po 5 dniach antybiotyku, że jest ciut lepiej. Od rana nie mam
stanu podgorączkowego, więc może delikatnie mogę mieć nadzieję, że po
weekendzie nie wyląduję znów w szpitalu… Bo przecież sezon grypowy jeszcze nie
minął, znów mogę coś podłapać. Żeby to jeszcze na początku leczenia, ale pod
koniec????
Będę się znów bała jechać do szpitala. Już tak
kiedyś miałam, że wróciłam w gorszym stanie, niż pojechałam. Potem
przez kilka pobytów jakoś mi się udawało. Aż do teraz.
Stwierdziłam, że nie jestem silna. Że nie jestem
cierpliwa. Ze bardzo się boję, jak żyć, gdy takie sytuacje będą się powtarzały.
W końcu w mukowiscydozie ponoć tak jest – coś się przyplącze i stopniowo trzeba
zapomnieć o tym, co było. Ale jak żyć? Nie jestem typem człowieka, który siedzi
w domu. Prowadzę ten dom, ale żeby go prowadzić, trzeba też z niego wyjść,
choćby po drobne zakupy. Jestem przyzwyczajona, że wiele rzeczy, spraw
załatwiam sama, że sama idę do banku, na pocztę, do biblioteki i w wiele innych
miejsc. Uwielbiam spacery, tak czekałam na wiosnę, żeby wreszcie móc wyjść z
czterech ścian. A kiedy każdy krok boli, a oddechu nie starcza nieomal na
wyciagnięcie ręki, to jak z tym żyć?
Wiem, wiem, niejeden powie, że i tak miałam wiele
szczęścia, że 43 lata funkcjonuję „normalnie”. I że miałam czas przywyknąć do
myśli, i pogodzić się z nią, że ta sytuacja ulegnie zmianie. Ale nie umiem się
na razie pogodzić.
Widzę strach w oczach najbliższych…. Mój strach też
staje się wtedy większy… Bo jak to, mama/żona/córka do tej pory aktywna, pełna
życia, teraz tak usiądzie już na kanapie, i co?
Kto się umie przygotować do takiej rewolucji?
Nastawić się na taką sytuację?
Dzisiaj, gdy wreszcie poczułam się trochę lepiej, i
jechałam z mężem samochodem patrząc na cudownie budzący się do życia świat, serce
ściskało mi się z bólu, że za jakiś czas – być może – będę oglądała ten cud
głównie z okna swojego domu. I że to takie niesprawiedliwe…
Ludzie narzekają, że pogoda zła, że szef zły, że
cały świat jest nie taki. A ten świat jest taki piękny! I każdy zwykły człowiek
nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie ma szczęście, że urodził się zdrowy.
Że wyjście na spacer nie jest dla niego marzeniem, bo to ma, ot tak! jak
pstryknięcie palcem…
Może jutro, jak pstryknę palcem, wolny spacer stanie się nie marzeniem, ale rzeczywistością…