Czas niestety nie stoi w miejscu i
piękny okres upałów niedługo się skończy. Jestem jedną z nielicznych osób,
które specjalnie nie narzekają na afrykańskie gorąca, pewnie dlatego, że zawsze
wolałam upał od zimna, wilgoci i ziąbu.
W tym roku tak się porobiło, że
wylądowałam w szpitalu dopiero w wakacje. Myślę, że to była trafna decyzja,
gdyż na oddziale:
-
nie było tłumów ludzi,
-
nie było tłumów "mukoli",
-
nie panowała grypa ptasia, świńska tudzież zwykła,
-
na korytarzach nikt w zasadzie nie chrychał,
-
nawet jeśli były przeciągi, to wiatr nie był lodowaty, a ciepły, a w zasadzie
to go w ogóle nie było-patrz: afrykańskie upały,
-
nawet obiady były ciepłe :) i zjadliwe,
-
a nowo wyremontowana łazienka dla pań zachęcała do częstych w ten upał kąpieli.
Wyjeżdżając we wtorkowy poranek z
trzema wielkimi torbami tudzież jaśkiem pod pachą i zgrzewką wody mineralnej (te
upały...) postanowiłam po raz pierwszy na nic się nie nastawiać. Na nic, w
sensie: na nic dobrego. Wziąć całą, nawet fatalną, sytuację z dobrodziejstwem
inwentarza i - za radą bliskiej mi osoby - nie jęczeć bez powodu. Będzie jak
będzie:
-
położą mnie na sali z babką, która bez świeżego polarnego powietrza się dusi - trudno-poczekam
i poproszę o przeniesienie,
-
babki będą chrapały osiem godzin na dobę - trudno, jakoś dam radę, najgorsza
pierwsza noc,
-
pobudka będzie o 4 nad ranem, a od 5 kroplówki, a potem zacznie się życie szpitalne na całego - trudno, nie
idę do pracy, jakoś dam radę,
-
telewizor będzie grał od rana do ciemnej
nocy, trudno - będę na bieżąco z wszystkimi serialami, paradokumentami i
poradami jak wysprzątać chałupę i mieć nadal białe rękawiczki,
-
jedzenie będzie nie do strawienia - trudno,
będę chodziła do baru co jakiś czas i z głodu zapewne nie umrę,
-
nie przeczytam ani jednej książki i nie napiszę ani jednego wiersza - trudno,
oczy mi wreszcie odpoczną,
-
itp., itd.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po
wejściu do sali babki od razu mi się spodobały.
W nocy nikt nie chrapał, a pobudka nie była o 4 nad ranem, a po 7. W
sali miałam łazienkę (dzieloną pospołu z panami), ale summa summarum okazało się,
że to niekoniecznie dobre rozwiązanie. Światło w tejże łazience świeciło się pół
nocy, a różne wyziewy wisiały w powietrzu dość długo.
"Katering"
był ok, chociaż smętnie zwisający z talerza JEDEN liść sałaty i góra chleba + 3
plasterki wędliny jakoś nie pobudzały mojego apetytu, ale w końcu cała
reklamówka suchego prowiantu leżała w lodówce, więc się wspomagałam :)
Obiad
dwa razy mi nie pasował:
-
zestaw: ziemniaki + gruba parówka,
-
zestaw: ziemniaki + biały twarożek - to już w ogóle nie mieścił się w moim
jadłospisie. A to podobno danie typowo poznańskie :) tzw. "gzik",
tylko że ziemniaki nie miały mundurków;
Ale
dwa obiady na czternaście, to naprawdę kropla w morzu....
Nawet żyły mi wytrzymały!!!!! Miałam
tylko 3 wenflony! A byłyby 2, gdybym od plastra nie dostała takiego odparzenio-poparzenia
skóry, że trzeba było wenflon wyjąć i zająć się skórą.
No
i "clou" całego pobytu - po trzech dniach dostałam salę
JEDNOOSOBOWĄ!!!!!!!! Ta dam!!!!!!!!! Mimo,
że uwielbiam gadać, że uwielbiam ludzi, to jednak stwierdziłam, że lepiej mi
zrobi samotny pobyt. Dzięki temu przeczytałam pięć książek, kilka gazet i obejrzałam programy i filmy, które sama sobie wybrałam!
Dobrze jest więc nie nastawiać się na zbyt wiele, bo można się mile rozczarować!