Przeczytałam właśnie artykuł na temat
rodziców, którzy mają przewlekle chore dziecko. Jak sobie radzą z tą sytuacją? I czy w ogóle sobie radzą? Jak oprócz stresu związanego z codziennością, z problemami jakie ma przeciętnie
każdy dorosły człowiek (pracujący, będący rodzicem), radzą sobie z chorobą swojego dziecka? Jak
nie zwariować, gdy pomiędzy pracą, zakupami, domem, trzeba pomieścić i ogarnąć wizyty u lekarza, terapię, częste hospitalizacje i problemy dzieci w szkole. Jak radzą sobie z cierpieniem dziecka i z własnymi uczuciami. A
jeśli sobie nie radzą, to powinni poszukać pomocy. Rady zawarte w artykule
to:
- bądźcie otwarci na pomoc
rodziny i przyjaciół;
- rozdzielcie równo między sobą
obowiązki;
- powiedzcie lekarzowi swojego
dziecka, że potrzebujecie pomocy związanej ze stresem.
W tym kontekście ja nie mam żadnych problemów.
Moje dziecko urodziło się zdrowe, fakt, że wcześniej, że przez pół roku non-stop jeździliśmy na konsultacje i kontrole do neurologa, okulisty, kardiologa
(bo serduszko miało „dziury”, które się zarosły dopiero za jakiś czas), rehabilitanta.
Że trzeba było kupować specjalne obuwie, ćwiczyć itp. Że syn jak poszedł do szkoły, to tak łapał infekcje,
że ja chorowałam razem z nim (albo jeszcze bardziej) i że myślałam, że się sama
wykończę. Do przedszkola nie chodził, bo było jeszcze gorzej.
Ale kiedyś to wszystko się zmieniło. Dziecko urosło, teraz mniej choruje (a to,
że miało mononukleozę wiosną i było strasznie, to chyba pikuś), jest
samodzielne, mądre i zdolne. Odsapnęli wszyscy.
Ja mam inny problem. O którym zapewne wiele lat
temu nikt nie wspominał, bo chorzy na mukowiscydozę nie dożywali do wieku
dorosłego. A teraz dożywają. A ich rodzice niestety też nie młodnieją, tylko robią
się starzy. I pałeczkę w sprawie opieki powinny przejąć dzieci. Te, które same
ledwo chwilami chodzą, dla których wejście już na II piętro to wielki problem,
które same nie dojdą i nie dojadą do lekarzy. Jak więc mają się zająć swoimi
starymi i coraz bardziej schorowanymi rodzicami? Jak to zrobić? Jak sobie poradzić
z takim stresem, gdy jedno z rodziców jest po udarze, niby chodzi, ale wymaga
opieki nad codziennością (zakupy, opłaty, sprzątanie, pranie, itp.) i samego na
długo nie można zostawić, bo żyje na innym świecie; nie słyszy, źle widzi, i
wciąż wraca do lat 60-tych ubiegłego wieku, bo wtedy wszystko było lepsze.
Mama, która ogarniała całą rodzinę, łącznie z dwójką chorych na mukowiscydozę
dzieci, teraz jest po operacji. Jak wróci ze szpitala też
będzie wymagała opieki, zwolnienia z codzienności. A kto powinien się zająć tą codziennością? Zapewne jedno z dzieci, będące na
miejscu, bo drugie dziecko z mukowiscydozą jest bardzo daleko.
Stres, że nie można się zająć rodzicami tak jak
się powinno, że wiele rzeczy nie wiadomo jak ogarnąć, żeby samemu potem nie
wylądować w szpitalu…. Jak to objąć?
Nie zawsze jest
wesoło….