piątek, 21 kwietnia 2017

Procedury, na psa urok!




Gdzie ta wiosna, ja się pytam?! Ziąb, siąpi, leje, grad, śnieg, deszcz i ciągły, lodowaty wiatr. Mam wrażenie, że to się już nigdy nie skończy. Marzniemy od początku października. A ponad 200C w marcu tylko wzmaga wściekłość, że tak pięknie było tak krótko…
Coroczne przeleczenie szpitalne zbliża się wielkimi krokami – we wtorek Poznań City :( Torby już stoją, rzeczy się piorą, prasują, kupują. Tylko portfel chudnie.. Jakby ktoś myślał, że na wyjeździe do szpitala się zaoszczędzi na czymkolwiek, to jest w błędzie. Nowa bielizna, piżamki, szlafroczek, kapciuszki, skarpetki, itp. Torba jedzenia. W ogóle nowa torba, bo mąż też wyjeżdża i trzeba było się jakoś podzielić. Pieniądze ze sobą, bo w szpitalu nie ma wielu leków, i np. gdy człowieka gardło boli, to do ssania trzeba sobie samemu coś kupić. A i jedzenie bywa różne i żeby nie zdechnąć z głodu czasem trzeba coś dokupić. No i paliwo do szpitala i ze szpitala, ze 400 zł na pewno. Itp., itd…
Ale w sumie ja dziś nie o tym :)
Przed świętami mojego syna ugryzł pies. Niegroźnie, delikatnie, ale dla pewności pojechaliśmy na SOR. Tam, tę delikatną rankę zdezynfekowano, założono opatrunek, który już w samochodzie z łydki przesunął się na kostkę, więc bez sensu i tyle. Procedury są podobno takie, że informacja o pogryzieniu/pokąsaniu idzie do Sanepidu, i właściciel ma psa pokazywać weterynarzowi celem obserwacji. Czy jakoś tak. A że pies nam znany, więc wiadomo było, że szczepiony. I tyle w tym temacie. Święta więc były spokojne, a po psie, a raczej jego zębach/zębie, śladu w zasadzie już nie ma.
W tzw. międzyczasie babcia narobiła paniki, że małoletni ma powiększone węzły chłonne na szyi, z bodajże lewej strony. Odkąd pamiętamy, te węzły zawsze były większe niż te z drugiej strony, bo wiecznie dziecko miało infekcje, a i mononukleozę. Pediatrzy i laryngolodzy go oglądali, nikt się nie czepiał. Ale babcia, to babcia. Poszliśmy więc do dr rodzinnego. Dał skierowanie na OB i morfologię, szał ciał dosłownie. Za prywatne pieniądze zrobiłam CRP, poziom glukozy i mocz. Wszystkie badania OK. Ale dr dał skierowanie do chirurga. Zdziwiłam się, ale przecież się nie znam. Wizyta była dopiero na po świętach. Nie odpoczęliśmy jeszcze po zarwanych nocach, i trzeba było jechać do Koszalina. Niby nie wcześnie, ale o 10 wsiedliśmy z synem do busa. Nawet się jechało, ale bus miał tak ściśnięte siedzenia, że nogi nam się nie mieściły. Syn rozkraczony na całą szerokość, a ja siedziałam nieomal bokiem. Ale nic, jedziemy. 15 km od Koszalina coś się zaczęło dziać. Co przejedziemy metr, to postój. I tak przez – ja wiem – 20 minut? Summa summarum jechaliśmy około 1,5 godziny (normalnie jedzie się ok.45 minut), bo w tej danej miejscowości robili asfalt. Ta dam! Żeby zdążyć do lekarza nie przed samym zamknięciem gabinetu, zamówiliśmy taksówkę, wyniosło ok. 15 zł, bo cały Koszalin rozkopany i jedzie się i jedzie. W przychodni specjalistycznej w rejestracji parę minut zeszło, bo założenie karty, ale do chirurga ani żywego ducha. Weszliśmy, usiedliśmy, doktor spojrzał, spytał z czym przychodzimy, ja zaczynam, że z węzłami chłonnymi, a dr patrzy na mnie, maca syna i mów, że to nie do niego. Ha, ha, ha! Że rodzinny się pomylił, bo z takimi rzeczami, to do hematologa. A hematolog dziecięcy najbliżej w Szczecinie... Razem z pielęgniarkami pogadali, poradzili, zadzwonili i tak przekazali. Hematolog dla dorosłych przyjmuje tu, ale nie przyjmie dziecka, bo takie procedury. Pięć minut zajęła nam wizyta, i wyszliśmy. Myślałam, że się wścieknę! Czyli przejechaliśmy 40 km w jedną stronę, żeby się dowiedzieć, że to nie ten lekarz! Dzisiaj rodzinny był zdziwiony, bo przecież węzły chłonne pobiera do badania chirurg… No, szkoda że ten chirurg miał inne zdanie. Zresztą, pobierać niczego nie chciał. Rodzinny dał skierowanie do hematologa, a że będę w Poznaniu, to może od razu tam sobie poszukam….Pewnie poszukam, zobaczymy.. To tyle w kwestii węzłów chłonnych.
Gdy uhetani wróciliśmy z synem do domu, z chudszym portfelem, bo jeszcze coś do jedzenia trzeba było kupić w „wielkim mieście”, bo inne na pewno niż u nas, w drzwiach zastaliśmy karteczkę o odebraniu przesyłki. Nie wiedzieć czemu w Koszalinie właśnie. Zdążyłam powiesić na synu wszystkie psy, bo to on czekał na przesyłkę, ale drugiego dnia znów musiałam jechać do Koszalina, tym razem do dentysty. Wiec teoretycznie mogłam odebrać zamówioną podkładkę pod mysz. Czemu tylko kurczę ta przesyłka nie była z Poczty Polskiej, tylko cholera wie jakiejś poczty kurierskiej, to nie mogliśmy dojść. Przecież do Koszalina trzeba w zasadzie specjalnie jechać… No nic, umordowana, w czwartek znów wyruszyłam w podróż. Było nieco cieplej, bo słońce, ale wiatr tradycyjnie wiał lodowaty. Szkoda, że rękawiczek nie wzięłam, bo 20 kwietnia, dodam… Znalazłam  podany na awizo adres, a pani mi podała list, cienki, mały, jakiś dziwny. Okazało się, że to nie żadna podkładka, a list od Sanepidu. Zdążyłam się porządnie zdenerwować, bo w piśmie tylko napisano, żeby się skontaktować. Zaczęło się wydzwanianie, oczywiście w południe to już nikogo nie było, ale połączono mnie z kierowniczką. Uspokoiła mnie, że wszystko ok, pies na pewno nie jest wściekły :) a chodziło tylko o poinformowanie mnie, że wszczęto procedury. Aha. Procedury. Należy zadzwonić jutro, czyli dzisiaj do pań, które się sprawą zajmują. Od rana kilka telefonów, bo albo zajęte albo odsyłają od Annasza do Kajfasza, ale  w końcu się połączyłam z miłą panią. Okazało się, że nie miała żadnych namiarów ani na pogryzionego, ani na na gryzącego ;) Nic z SOR-u im nie przekazano. Wiec poszło pismo. A w międzyczasie wszystko się już wyjaśniło, pies jest pod obserwacją, itp. Wiec mnie przeprasza, bo to pismo już w zasadzie nieważne. No tak….Pani zasiała jednak we mnie wątpliwość czy na pewno dziecko nie musi być zaszczepione p/tężcowi. Niby nie. Ale dla pewności, jak dziś byłam u rodzinnego, to popytałam. Okazało się, że rzeczywiście nie trzeba, bo dwa lata temu syn był zaszczepiony, a nie zostało to wpisane do książeczki zdrowia. Ale było w dokumentacji  przychodni. Więc chyba wreszcie, na psa urok, można sprawę zamknąć, bo mam dość!