wtorek, 25 lipca 2017

Prawie jak w SPA




Choćbym nie wiem jak nie chciała i tak muszę jechać każdego roku do szpitala. Co prawda teoretycznie mogę rzadziej, ale obawiam się, że mój stan zdrowia byłby wtedy nieciekawy. I tak, czułam się zatkana, zawalona i z uczuciem leżącego na klatce piersiowej ciężkawego kamienia (zwłaszcza zaraz po obudzeniu). Termin został wybrany, ustalony i zaakceptowany przez wszystkie zainteresowane strony, tzn. szpital, mnie i rodzinę :) Ponadto został zaangażowany kolega męża, gdyż ten ostatni akurat musiał jechać na trzydniową delegację, ale summa summarum okazało się, że mój wyjazd opóźnił się o kilka dni. I do szpitala zawiózł mnie mąż.
         Wyjeżdżaliśmy w ziąb, mimo że to był koniec kwietnia :( Wzięłam wiosenną kurteczkę i wiosenne buty, i szczelnie wszystko zapinałam, żeby mnie nie zawiało… Jak zwykle trzy torby, torebka, poduszka i zgrzewka wody wyglądały, jakbym wybywała na kilka miesięcy, a nie na dwa tygodnie. Ale w sumie nawet jakbym na 3 dni ruszała się z domu, to i tak niewiele mniej musiałabym zabrać. Ubrania na zimno i na nagłe gorąco, dwa inhalatory, leki podstawowe i mniej podstawowe, bo jakby mnie gardło bolało? A bolało, po fiberoskopii miałam je tak zdarte, że się już martwiłam, czy to nie jakaś infekcja. Infekcja na szczęście nie, ale za to pojawiła się opryszczka. Oczywiście na to nie byłam przygotowana, bo opryszczkę miewam raz na kilka lat. Na szczęście poratowała mnie pani z sąsiedniej sali plus okłady z sody oczyszczonej. Udało się dziadostwo zdusić – w zasadzie – w zarodku.
         Podczas tego leczenia dostałam apartament – salę dwuosobową z łazienką! Kto nie leżał w szpitalu przez dwa tygodnie w sali pięcioosobowej z chrapiącymi starszymi paniami, które łażą po tejże sali od 5.00 rano, a kładą się spać po 18.00, nie zrozumie mnie. Ten, kto leżał, wie o czym mówię. I jak doceniam to, że mogłam liczyć na takie luksusy… Ale to jeszcze nie wszystkie zbytki, na jakie się załapałam tym razem. O czym za chwilę :)
Bałam się myśleć, co tym razem będzie z wenflonami. Nieraz jakoś żyły się znajdowały, a nieraz nastawiałam się na tzw. wkłucie centralne. Brutalnie rzecz ujmując, wbija się cewnik w żyłę podobojczykową lub udową :( Na samą myśl można zemdleć. Oswajam się co roku z tą ewentualnością, że kiedyś będę musiała…, ale chyba nikt nie umie się na to przygotować. Tym razem jednak miałam więcej szczęścia niż rozumu i kolokwialnie powiem, że UJECHAŁAM 13 dni leczenia na JEDNYM wenflonie!!!!!!! Huraaaaa!!! Nie wiem, jak to się stało, komu zawdzięczam ten cud, ale fakt pozostaje faktem. Całą jesień i zimę regularnie jadłam naturalną witaminę C. Może to dzięki niej? Pobyt w szpitalu był więc tym razem w ogóle bezbolesny i tak to można sobie leżeć. No i leżałam, przez pierwszy weekend prawie z łóżka nie wstając. Czytałam, oglądałam, jadłam i znów leżałam. I tego mi było właśnie potrzeba. Oraz samotności. I to dostałam. Po kilku dniach miałam już towarzystwo, ale cudowne, więc przyczepić się nie ma do czego ;).
Szczegółowe "fotorelacje" z przeleczenia przedstawiałam na Facebooku, jak rasowe celebrytki, które leżąc w szpitalu, informują o tym wszystkich, więc i ja nie chciałam być gorsza ;) Słowa otuchy i wsparcia od grona wspaniałych znajomych są nie do przecenienia i tu zbliżam się do clou całej historii. Otóż, są na tym świecie wspaniali ludzie, z wielkim sercem, którzy nam, chorym na mukowiscydozę, pomagają bezinteresownie. Proszę sobie wyobrazić, że leżąc w szpitalu, marzy się o dobrym jedzeniu. Nie zimnawej, niesłonej i nie wiadomo co przypominającej brei, tylko porządnym obiedzie, z porządnym deserem i kawką do tego.
Na Facebooku Pani Małgosia Missal-Cegłowska zapytała mnie, jakie mam życzenia odnośnie do obiadu, a wszystko mi przywiezie :) Zatkało mnie z wrażenia do tego stopnia, że nic nie wymyśliłam – zdałam się na Panią Małgosię. I tak, w niedzielne wczesne przedpołudnie, gdy inni jeszcze polegują w łóżku bądź wracają z kościoła, na oddział wpadła z wielką energią Pani Małgosia, a za Nią, z kolejnymi torbami, Jej mąż – Pan Jan. Przytachali obiad dla ośmiu Mukolinów!!!! Zaserwowano nam: zupę cytrynową (Pycha! Jadłam po raz pierwszy!), a na drugie danie kluseczki plus sosik z mięskiem i trzy rodzaje surówek. Tyle tego było, że kluseczki zjadłam na raz tylko połowicznie, inne Mukole też, bo jeszcze czekał na nas SERNIK!!!! Myślałam, że umrę z przejedzenia… Tak to sobie można jechać do szpitala: nic nie boli, pobyt w apartamencie i na dodatek pyszne jedzenie! Dosłownie jakbym była na urlopie w jakimś SPA… Brakowało tylko basenu i drinków z parasolką ;) „Drinki” co prawda leciały w kroplówce, ale to jednak nie to samo.
Nie wiem, jakimi słowami podziękować Pani Małgosi Missal-Cegłowskiej i Panu Janowi Cegłowskiemu (właścicielowi Hotelu Max Luboń) oraz kucharzowi Panu Mateuszowi Missalowi… Z całego serca Wam dziękuję ja i inni chorzy, którzy nie raz mieli okazję spotkać się z Waszą wspaniałomyślnością i bezinteresownością. Jesteście wielcy! DZIĘKUJEMY!!!


piątek, 21 lipca 2017

Hardcor w mieście



Ze zdrowiem nigdy nic nie wiadomo. Zdrowie zawsze może człowieka zaskoczyć. I jak się rok zaczął za przeproszeniem do dupy, to się obawiam, że na dupie się skończy. Oględnie mówiąc – sprawy kobiece, jak się to potocznie mówi. Za jakiś czas się okazało, że i z piersiami coś nie bardzo, więc kolejni lekarze, prywatnie, żeby ze strachu nie zwariować, czekając na wizytę w specjalistycznej przychodni. Ale doczekałam się i wizyty w tejże, sponsorowanej przez NFZ.
Pojechaliśmy do byłego miasta wojewódzkiego całą rodziną, by przy okazji załatwić parę innych spraw i rozerwać się z małoletnim na basenie, bo pogoda jest jaka jest, każdy widzi. Też do de...
Wpadłam do przychodni tuż przed wyznaczonym czasem. W rejestracji spytałam, gdzie mam się zgłosić, podpisałam papierek, że chcę otrzymywać sms-y przypominające o wizycie i poleciałam pod wyznaczony gabinet. Zawołano mnie w zasadzie od ręki. Weszłam, a doktor pyta z czym przychodzę. Więc wyjaśniam, pokazując wyniki zrobionych badań. Doktor jakiś naburmuszony siedział, nawet mnie nie zbadał, oddał mi te moje wyniki, powiedział kiedy się zgłosić znowu, i tyle. Nawet pięć minut nie trwała ta wizyta. Poleciałam znowu do rejestracji, żeby zapisać się na kontrolę, ale pani mnie poinformowała, że w naszym kraju nigdy nic nie wiadomo, co będzie, jakie zmiany, itp. i kazała dzwonić pod koniec roku. Odeszłam od okienka, ale się jeszcze wróciłam z zapytaniem, czy nie potrzebuję kolejnego skierowania od dr rodzinnego. Pani zerknęła na to skierowanie, które miałam, stwierdziła, że jest ważne dwa lata i już. Wsiadłam do samochodu i próbowaliśmy się dostać poprzez wszechobecne remonty dróg i napływ turystów, do kolejnego punktu naszego programu dnia. I tak jakoś zerknęłam w te swoje papiery, ze zgrozą stwierdzając, że doktor podając mi je, dał mi również cudze wyniki :( Za chwilę rozdzwonił się telefon z przychodni, że NATYCHMIAST muszę wrócić i oddać to, co niechcąco wręczył mi doktor. Wściekły mąż, znów manewrując pomiędzy masakryczną liczbą samochodów, próbował zawrócić do przychodni. Wpadłam tam od razu na szanownego doktora, któremu chyba dzisiaj ktoś na odcisk nadepnął, bo zabrał ode mnie te papiery bez słowa podziękowania, jakby to była moja wina, że on mi je dał. No nic, znów zapakowałam się do auta i pojechaliśmy w tę samą stronę, z której przyjechaliśmy. Z basenu niestety nic nie wyszło, bo dzikie tłumy turystów zablokowały nieomal parking i nie było się gdzie zatrzymać :( Pojechaliśmy więc na wczesny jak dla nas obiad. A tam? Tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Z trudem znaleźliśmy miejsce, żeby usiąść. Potem poszliśmy do sklepu ze sprzętem rtv i agd i wyjęłam komórkę, żeby godzinę sprawdzić. I cóż się ukazało moim oczom? Telefon z przychodni, w której byliśmy już dwa razy. Że proszą o natychmiastowy kontakt! Czarno mi się zrobiło przed oczami. Oddzwoniłam, a pani z rejestracji mówi, żebym się wróciła, bo ona ode mnie potrzebuje tego skierowania, co to jej pod nos podetkałam za pierwszym razem!!!! Trzeba było widzieć minę mojego męża, gdy mu to przekazałam ;) Pani mnie jeszcze poinformowała, że jak nie przywiozę tego skierowania zaraz, to mnie obciążą kosztami wizyty!!!!! No nie, myślałam, że mnie szlag trafi! Czy oni w tej przychodni dzisiaj coś pili, czy nieprzytomni byli???? Trzeci raz musieliśmy pojechać w to samo miejsce... Pani niby mnie przeprosiła, ale niesmak do tej placówki po pierwszym wrażeniu, już mi chyba zostanie. 
Zrelaksowaliśmy się w tym Koszalinie, że szkoda gadać ;) Weekend się zaczął do de...ale może lepiej się skończy.