środa, 21 października 2015

Kocham książki :)

"10 praw czytelnika!

1. Prawo do nieczytania.
2. Prawo do opuszczania stron.
3. Prawo do niekończenia książki.
4. Prawo do czytania byle czego.
5. Prawo do czytania byle gdzie.
6. Prawo do czytania raz tego, raz owego.
7. Prawo do ponownego przeczytania.
8. Prawo do czytania na głos.
9. Prawo do niemówienia o lekturze.
10. Prawo do zatopienia się w lekturze, uznania świata fikcyjnego za realny."

Nie wiem kto to napisał, ale jest świetne. 

piątek, 2 października 2015

"Galopujące suchoty"


Oj, ciężko z weną twórczą, ciężko.... Ale dziś, w popularnej sieci zakupowej, gdy stałam już przy kasie, pomyślałam, że wiem,  o czym napiszę.
Zazwyczaj poranki mam spokojne, dwie godzinki na toaletę, kawkę, 3 inhalacje, drenaż oraz makijaż i fryzura. Potem szybkie kroki po zakupy, opłaty, pocztę itp. Ot, codzienność każdego rencisty :)
Dzisiejszy piątek był inny. Nie dosyć, że nie spałam pół nocy, od godziny drugiej do trzeciej czytając, co było pod ręką, to jeszcze jakieś skurcze żołądka mnie wybudzały. O dziewiątej spało mi się najlepiej, ale bezlitosny budzik wył do słońca i musiałam wstać. Około dziesiątej miałam gościa, a na jedenastą musiałam wyjść z domu. Niewiele czasu zostało mi na to wszystko, co zawsze robię. Więc po łepkach była zrobiona fryzura i makijaż i po łebkach zrobiona inhalacja. Zemściło się to na mnie koncertowo wręcz.
Po copiątkowym spotkaniu grupy poetycko-teatralnej, w której aktywnie działam, poleciałam zrobić zakupy. Właściwie miałam już zapełniony koszyk, ale chciałam jeszcze dokupić świeczki, żeby sobie nastrój wieczorem "zrobić", jak zazwyczaj w weekend.
Moje gadulstwo mnie kiedyś zgubi, o czym się dzisiaj dobitnie przekonałam. Jak tylko zobaczę znajomą twarz nie mogę się oprzeć zagadaniu, choćby chwileczkę. Choćbym tylko miała dzień dobry powiedzieć lub zapytać "gdzie leżą chusteczki". No i o te chusteczki właśnie zagadałam i się zaczęło. Zakrztusiłam się śliną. Zdarza mi się to dość regularnie, ale zazwyczaj w domu, więc mogę wtedy kaszleć do woli, krztusić się, płakać, smarkać, itp. Bo jak brakuje powietrza, to wszystkie chwyty dozwolone. Ale w dużym sklepie - nazwijmy go - osiedlowym, to już nie taka prosta sprawa. Za każdym zakrętem ktoś się czai, jak na złość zazwyczaj znajomy, i nie da się ukryć faktu, że kaszlesz jakbyś miał galopujące suchoty. Więc kaszlę, kaszlę i kaszlę. Powietrza coraz bardziej brakuje. Wstrzymuję oddech, może się wszystko uspokoi, a gdzie tam! Potrzebne chustki, te nowe, nierozpakowane, bo z nosa już leci, a i z oczu w zasadzie też. Kaszlę. Przechodzę w inne miejsce, mniej ludne, kaszlę. Dochodzę do rzędów z wodą i drżącą ręką wyjmuję małą butelkę wody mineralnej i popijam łyk, może się krztuszenie uspokoi. Mówić nie mogę, bo próbuję opanować sytuację. Kaszlę. Podchodzi do mnie życzliwy starszy pan, znajomy a jakże, i mówi "Tak Pani kaszle, a zimną wodę Pani pije???" Szlag mnie trafił jasny! Jak tylko zdołałam wykrztusić cokolwiek powiedziałam, wiem że złośliwie: "Niech Pan nic nie mówi!" i się odwróciłam. Kaszel po wodzie zelżał na tyle, że mogłam dojść do kasy, ze wzrokiem wbitym w podłogę i z zasłoniętą szalikiem buzią, bo kaszel jeszcze mną wstrząsał. Poza tym byłam tak spocona, że szaliczek musiałam i tak zdjąć. Czerwona z wysiłku jak burak zapłaciłam za zakupy i powolnym krokiem doszłam do domu. Kaszląc oczywiście. A w domu hopka jeszcze trwała, bo jak już poczułam "swój teren", to rozpoczął się dalszy etap nie zrobionej rano rehabilitacji. Efektem tego wszystkiego są co prawda może i oczyszczone płuca, ale i chrypeczka.
Tak mnie ten kaszel wymordował, że wieczorny drenaż odpuszczam. Jutro też jest dzień.