Opowiadanka

POECI

Zimą gruchnęła wieść - wyprzedają chodniki w mieście! Każdy może kupić dowolną ilość. Wszyscy ucieszyli się, że pozostawią po sobie pamiątkę. Smutno robiło się tylko tym, którzy wiedzieli, że trzeba będzie wyciąć większość drzew. Sprzedawane kafle czy całe chodniki musiały być gładkie, a nie poprzetykane korzeniami...
Wiosną, w Ratuszu, ustawiły się kolejki – ludzie kłócili się i przepychali, bo każdy chciał dostać chodnik w najlepszej części miasta. I wtedy okazało się, że czołowi biznesmeni, za wielkie łapówki, wykupili już chodniki nie tylko na Starym Mieście, ale i w parkowych alejkach, przy fontannach i nad jeziorem. Kolejkowiczom nie zostało już nic – ot – pojedyncze kafle przy cmentarzu, przed szpitalem, pod kościołem. A przecież będzie można chodzić bez opłat tylko po wykupionych kaflach...
Biedni i oszukani ludzie nauczyli się latać. Zostali poetami.

KOT

Ciemnośliwkową nocą zakradł się do mnie rudy kot. Zmęczony wędrówką przysiadł na dywanie, liżąc jasną łapkę. Oświetlony księżycem wyglądał jak z bajki, chociaż blask pazurów temu przeczył. Poprosił o pomoc – w końce wąsów zaplątały mu się gwiazdy. Nie umiał ich odczepić, a chciał pójść na spacer. Ostre gwiazdy kaleczyły trawę i strząsały świetliki, a On tego nie chciał. Nie chciał, by ktoś przez niego cierpiał.
Całą noc odczepialiśmy gwiazdy i wieszaliśmy na niebie. Robiło się coraz widniej, aż naburmuszony księżyc przeszedł na drugą stronę Drogi Mlecznej. Z każdą minutą byliśmy sobie bliżsi, ale wiedziałam, że noc już się kończy. W zielonych refleksach jego oczu dojrzałam ulgę. Odszedł.
Gwiazdy i świetliki nie cierpiały, cierpieć zaczęłam ja.

JAPOŃSKIE SMOKI

Pewnego dnia, o świcie, między czwartą a piątą rano, nagle się obudziła. Leżąc na wznak, z rękoma pod głową, patrzyła zamglonymi oczami w ciemność, przetykaną światłem ulicznych latarń. Radio cicho grało, a na ścianach tańczyły ostatnie sny.
Leżąc, zastanawiała się, dlaczego nie śpi. Olśnienie przyszło nagle – jest zdrowa. Nie kaszle. Przewrót z boku na bok, na wygodnym przecież łóżku, nie powoduje ataku. Może podnieść się nagle, pobiec do łazienki, wystukując rytm bosymi stopami, i zobaczyć w lustrze młodą twarz. Może spojrzeć na paznokcie o migdałowym kształcie i wyczuć palcami wysmukłą sylwetkę. Może w szlafroku w japońskie smoki wyjść na balkon i złowić powiekami pożegnanie księżyca...
Jaki więc będzie jutrzejszy dzień? Bez recept, wydeptanej ścieżki do aptek, tysięcznej już kuracji, inhalacji, rehabilitacji, i Bóg wie czego jeszcze na „cji”. Co będzie robić? Jakie myśli wypełnią jej głowę, jeśli to, co najważniejsze w jej życiu, odeszło? Przywykła już przecież, że marzeń nie spełni, a życie zależy od innych...
Zakaszlała. Przewróciła się na drugi bok. Zaczęła śnić o Japonii...

SZAMAN

Kiedy bębny zagrały i dzieci zatańczyły w rytm wystukiwanej melodii, z drzew spadły kokosy. Tylko z jednego drzewa nie spadły. Wszyscy pomyśleli, że to znak, ale później zapomnieli o tym.
Cały rok życie wioski wyznaczane było przypływami i odpływami oceanu, pełnią i nowiem księżyca... Zbierano kwiaty do wianków i zioła na wszelkie plagi i zmartwienia. Zabrakło jednak magicznego ziela, rosnącego w pobliżu drzew kokosowych. Wtedy szaman przypomniał sobie zdarzenie z początku wiosny. Pod drzewem, z którego nie spadły kokosy, nie urosły też zioła potrzebne do eliksirów młodości.
Szaman nic nie powiedział radzie wioski i wymyślił, że na nadchodzące święto przesilenia przyniesie zrobiony przez siebie napój.
W noc, rozpoczynającą kolejną wiosnę, na łące w pobliżu kamiennych kręgów zebrali się wszyscy mieszkańcy wioski. Jak co roku grały bębny, tańczyły dzieci i kokosy zaczęły spadać z drzew. Do pękniętych połówek kokosów szaman nalewał kilka kropli magicznego napoju, by przebłagać bogów i prosić ich o nowo narodzone dzieci. Z każdym rokiem było ich bowiem coraz mniej.
Następna wiosna nigdy nie nadeszła – oszustwo szamana zamieniło całą wioskę w osadę staruszków, niezdolnych do tańca o przebłaganie bogów.

POMNIK 
 
Rozgorzał spór o postawienie pomnika w centrum Miasta. Kandydatów do postaci zgłoszono wielu – od znanych polityków i biznesmenów, po artystów i lekarzy. Propozycje złożono w sekretariacie Urzędu Miasta, a ich alfabetycznym ułożeniem zajęła się Łucja.
Nazwisko Łucji było znane, ponieważ jej mąż był najwybitniejszym Aktorem teatralnym swojego pokolenia - z długoletnim stażem, doświadczeniem i licznymi nagrodami na swoim artystycznym koncie.
Całe dnie tej pary podporządkowane były próbom Aktora, jego premierom, jego „wchodzeniu” w rolę, a także „wychodzeniu” z niej. Skrajne, i nie zawsze pozytywne emocje, Aktor odreagowywał na Łucji. Na niej, poza tym, spoczywał obowiązek prowadzenia domu, wyprowadzania psa na spacer, wyrzucania śmieci i rozganiania chmur z mężowskiego czoła. To Łucja prała, sprzątała, gotowała, płaciła rachunki i pamiętała o terminach. Oczywiście pracowała też zawodowo. I tylko czasami uderzała ją myśl, że wśród kandydatów na postać pomnika są sami mężczyźni i ani jednej kobiety.
Całą zimę dyskutowano na sporny temat, by ósmego marca wybrać męża Łucji na postać, będącą pierwowzorem pomnika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz