23.
22.
21.
20. „Dziewczynka bez imienia”
„Tatuażysta
z Auschwitz”
Zacznę mocno, bo i
powieść jest mocna - „Tatuażysta z Auschwitz” nowozelandzkiej autorki Heather
Morris. Długo na tę książkę czekałam, bo w bibliotece są na nią zapisy. Samo to
pokazuje, że określenie jej mianem bestsellera nie było na wyrost.
Heather Morris
poznała słowackiego Żyda - Lalego Sokołowa (Ludwiga
Eisenberga) pracując w szpitalu w Melbourne. Starszy pan długo otwierał się
przed nią - do tej pory nikomu nie opowiadał swojej historii. Czekał na kogoś,
kto nie będzie pochodzenia żydowskiego ani w żaden sposób nie związany z
Holocaustem. Żeby była to osoba umiejąca obiektywnie spojrzeć na wszystko, co
się działo w życiu Sokołowa.
Lale
Sokołow trafił do obozu w Auschwitz ze Słowacji w 1942 roku, mając 26 lat. Zgłosił
się na ochotnika do pracy dla Niemców, licząc, że w ten sposób uratuje pozostałych
członków rodziny. Nie uchroniło go to jednak przed straszliwym losem.
Przez
przypadek został pomocnikiem „tätowierera” - więźnia
tatuującego numery nowo przybyłym, by z czasem - przez splot okoliczności
- zacząć samodzielnie się tym zajmować. Była
to ciężka i odpowiedzialna praca, ale Lale miał dzięki niej lepsze warunki
bytowe niż współwięźniowie. Starał się im pomagać przynosząc jedzenie i
odwdzięczając się za uratowanie życia. Gdy pytał kolegów dlaczego to robili,
oni odpowiadali: Ktokolwiek ratuje jedną osobę, ratuje
cały świat".
W
tym samym roku w jednym z transportów przybywa do obozu Gita Furman (właściwie
Gisela Fuhrmannova). Sokołow nigdy nie patrzył na przerażonych, ledwo żywych
ludzi, którzy z transportów trafiali do jego stolika z przyborami do tatuażu.
Gdy złapał za rękę Gitę, po raz pierwszy podniósł wzrok i zakochał się w
dziewczynie od pierwszego wejrzenia. Rodzące się między nimi uczucie miało małe
szanse na rozwinięcie się i przetrwanie, ale Lale robił wszystko, żeby pomóc
Gicie, bronić ją i pomagać przetrwać. W końcu i dziewczyna odwzajemniła
uczucie, choć nie chciała przed Lalem odkryć swojego imienia i nazwiska ani
skąd pochodzi i jaka jest jej rodzina. Wszystko to, co działo się między nimi,
było nierozerwalnie złączone z przerażającą rzeczywistością – wciąż przyjeżdżały
nowe transporty z ludźmi (np. Cyganie), wciąż trwały selekcje (w których brał
udział dr Jozef Mengele), wciąż masowo umierali ludzie. Panował tyfus,
niewyobrażalny głód, zimno, przemoc i nieustający lęk o życie i przyszłość. Czy
w takiej sytuacji bohaterom udało się przetrwać? Czy ocalili swoje uczucie i
czy mieli choć najmniejsze szanse na wspólne życie poza ogrodzeniem z drutu
kolczastego? Żeby się o tym przekonać
trzeba po prostu sięgnąć po tę powieść. Nie jest to łatwa lektura, przyznaję.
Zwłaszcza, że opisuje prawdziwe wydarzenia i przedstawia prawdziwe losy osób,
które trafiły do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, a które Lale
zapamiętał. Ale mimo to, gorąco polecam!
Rosamunde
Pilcher
„Spod
znaku bliźniąt”
Nie zawsze ma się ochotę na literaturę
poruszającą trudne tematy czy też społeczne problemy albo na ociekające krwią
kryminały. Czasami potrzebujemy lektury lekkiej, dobrze napisanej i
niekoniecznie z przewidywalnym zakończeniem. Szperając po półkach naszej biblioteki
trafiłam na książkę Rosamunde Pilcher pt. „Spod znaku bliźniąt”.
Akcja tej powieści obyczajowej
rozpoczyna się w Szkocji, w nadmorskiej posiadłości Tuppy Armstrong, starszej
pani, która przykuta do łóżka przez chorobę marzy o tym, by jej wnuk Anthony przyjechał
ze swoją narzeczoną Rose. Młodzi niedawno się zaręczyli i Tuppy w myślach
organizowała już wesele i układała listę gości. Odwiedziny tych dwojga miały
jej dodać energii i sił w walce z chorobą.
Tymczasem w Kornwalii Flora spędza długie
wakacje z ojcem i macochą i planuje wyjazd do Londynu. Chce poszukać pracy,
mieszkania i rozpocząć życie na własny rachunek. Wszystko się jednak komplikuje,
a jej dotychczas w miarę uporządkowana egzystencja wywraca się do góry nogami.
Spędzając wieczór w przytulnej knajpce niedaleko hotelu, Flora widzi nagle
swoje lustrzane odbicie, dziewczynę tak podobną do siebie, że to aż niemożliwe.
Ich wzrok się krzyżuje i już nie da się oszukać przeznaczenia. Okazuje się, że
Flora ma siostrę bliźniaczkę Rose, a żadna z nich nie wiedziała dotychczas o
swoim istnieniu. I tu akcja nabiera sporego tempa J. Na skutek splotu
okoliczności, Flora decyduje się zastąpić Rose i wyjechać na weekend z Anthonym
do Szkocji, do Tuppy. Mistyfikacja mogła się udać jak najbardziej, gdyż Rose
była w Fernrigg kilka lat wcześniej jako nastolatka (spędzała lato z matką) i
tak naprawdę nikt dobrze jej nie znał. Flora-Rose stopniowo poznaje mieszkańców
domu i ich bliskich znajomych - doktora Hugh Kyle`a, małżeństwo Anny i Briana Stoddart,
pastorostwo Crowther) i odkrywa niechlubne tajemnice siostry bliźniaczki, coraz
bardziej dziwiąc się jak bardzo są różne.
Oczywiście nie zdradzę jak wszystko się
potoczy. Czy Tuppy zorientuje się, że została oszukana, czy doktor Kyle odkryje
swoje karty, czy Flora wyjdzie za mąż za Anthony`ego i czy wszystko dobrze się
skończy. Bo nie byłoby już sensu sięgać po tę książkę, która „porusza odwieczne
kwestie prawdy i kłamstwa, wierności i zdrady”. Mimo, że powieść wydano w
latach 70-tych ubiegłego wieku, czyta się ją jak współczesny, świetnie napisany
bestseller.
21.
„Zapisane
w wodzie” Paula Hawkins
Kilkanaście miesięcy
temu przeczytałam głośną powieść Pauli Hawkins pt. „Dziewczyna z pociągu”.
Potem miałam okazję obejrzeć film, w którym główną rolę zagrała Emily Blunt.
Zarówno książka jak i jej ekranizacja bardzo mi się podobały. Gdy zobaczyłam w
naszej bibliotece kolejną powieść tej autorki pt. „Zapisane w wodzie” nie
zastanawiałam się ani chwilę.
Paula Hawkins od razu
rzuca nas na głęboką wodę – powieść rozpoczyna się od śmierci jednej z
bohaterek - Nel Abbott, poprzez utonięcie w rzece, w miejscu zwanym
Topieliskiem. Do Beckford, w którym ta tragedia ma miejsce, przyjeżdża siostra Nel
- Jules, by zająć się osieroconą
siostrzenicą. Od razu dowiadujemy się, że siostry nigdy za sobą nie przepadały
i w zasadzie w dorosłym życiu nie miały ze sobą bliższego kontaktu.
Nel od dawna zbierała
materiały do książki o kobietach z Beckford. Kobietach, które na przestrzeni
kilkuset lat utonęły w Topielisku. I które uznano za samobójczynie. Nie
wszystkim mieszkańcom się to podobało. Bo burzyło spokój miasteczka, odkrywało
tajemnice i zakłócało spokój sumienia niektórych osób.
Czytelnik powoli poznaje
historię kobiet i ich rodzin. Historię Topieliska, zakola rzeki, miejsca, w
którym opisywane kobiety „skoczyły”. W miarę upływu czasu okazuje się, że nie
wszystko jest takie na jakie wygląda.
Jak wszystko staje się skomplikowane. Jak dla świętego spokoju, pozornej
trwałości rodziny, ukrywa się pewne sprawy. Sprawy i fakty, które Nel Abbott
próbuje wyciągnąć na światło dzienne.
Do rzeki „skacze” nie
tylko Nel, ale i przyjaciółka jej córki Katie, a także kilkanaście lat wcześniej
matka Seana Townsenda, który współcześnie prowadzi sprawę śledztwa Nell Abott. Nie
wiemy już, kto mówi prawdę, kto ją zakłamuje i z jakiego powodu ukrywa pewne wydarzenia. Wszyscy bohaterowie i ich losy w dziwny
sposób splatają się ze sobą, by na koniec historii niespodziewanie zaskoczyć
Czytelnika.
Gorąco polecam tę powieść.
Jest wartko napisana, tajemnicza i zaskakująca. A zdanie z książki „Beckford
nie jest miastem samobójców. Beckford jest miastem, gdzie można pozbyć się
kłopotliwych kobiet” oddaje w pełni atmosferę tej historii.
20. „Dziewczynka bez imienia”
Marina
Chapman. Moja historia spisana przez
Vanessę
James i Lynne Barret-Lee
Wszyscy znamy
historię o Tarzanie - chłopcu, którego wychowywały małpy. Tym razem jednak chciałabym
opowiedzieć o książce, będącej bestsellerem w 2013 r. w Wielkiej Brytanii, a
opowiadającej o Marinie Chapman, której los był łudząco podobny do losów
Tarzana. To, co ich różniło to to, że Marina nie była postacią literacką
wymyśloną przez autora, a autentyczną dziewczynką. Historię jej życia opisały
Vanessa James i Lynne Barret-Lee. Wielu
wydawców nie chciało się podjąć wydania historii Mariny z obawy, że jest to
nieprawda. Jednak eksperci nie znaleźli dowodu, który podważałby autentyczność
tej historii.
Losy Mariny, już
około 60-letniej kobiety, postanowiła ubrać w słowa jej córka, Vanessa James, chcąc
ocalić od zapomnienia niezwykłe i tragiczne okoliczności życia swojej matki.
Marina urodziła się
około 1950 roku w Ameryce Południowej, być może w Kolumbii lub Wenezueli. Przed
piątymi urodzinami została porwana przez nieznanych mężczyzn i porzucona w
kolumbijskiej dżungli. W cienkiej bawełnianej sukience, samotna i przerażona,
usiłowała przeżyć najpierw pierwszą ciemną noc, pełną odgłosów dzikich
zwierząt, a potem następne dni, tygodnie i miesiące. Nikt jej nie szukał, nikt
za nią nie podążał i nikt jej nie zaprowadził z powrotem do rodzinnego domu.
Musiała nauczyć się żyć w lesie i zdobyć zaufanie małp, które z czasem stały
się jej nową rodziną. Musiała nauczyć się wspinać na drzewa, zdobywać jedzenie
i umieć obronić się przed różnymi mieszkańcami lasu. Upłynęło wiele tygodni, zanim
mała, biała dziewczynka została zaakceptowana przez małpy i nauczyła się
porozumiewać za pomocą małpiego języka.
Jednak Marina była
dzieckiem, ciekawym świata, chłonącym wszystko dookoła, szukającym wciąż nowych
wrażeń i doznań. Gdy pewnego dnia po długiej wędrówce wdrapała się na wysokie
drzewo o rozłożystych gałęziach, w dole mignęła jej postać kobiety. Zaintrygowana
tym widokiem Marina postanowiła śledzić nieznaną jej osobę, a jednak tak bliską
– przedstawiciela własnego gatunku. Wiedziona ciekawością doszła do osady ludzi
nad jakąś rzeką. I nie potrafiła już trzymać się od nich z daleka. Obserwowała
codziennie życie ludzi i ich zajęcia, podkradała jedzenie i tęskniła do zabaw z
dziećmi. Gdy wreszcie ujawniła swoje istnienie, wódz wioski odesłał ją z
powrotem do lasu, grożąc że zrobi jej krzywdę, gdyby chciała zostać.
Marina wróciła więc
do dżungli, po raz kolejny akceptując fakt, że jej jedyną rodziną są małpy. Że
tylko na nie może liczyć i tylko one darzą ją miłością i akceptacją.
Dżungla to jednak nie
tylko ptaki, ssaki, węże czy kajmany. Jest to również miejsce, do którego
przychodzą myśliwi. I tak, któregoś dnia, Marina stanęła oko w oko z myśliwymi
i postanowiła, że po raz kolejny ujawni się, chcąc wrócić do świata ludzi. Zaufała
i znów się zawiodła. Myśliwi zapakowali ją wraz z innymi pojmanymi zwierzętami
do ciężarówki i wywieźli w nieznanym kierunku. Marina trafiła do burdelu Any-Karmen.
Nie będę więcej
pisała, co się działo. Nie chciałabym opowiedzieć całej książki J Podkreślę tylko, że to,
co mnie zasmuciło i zbulwersowało to fakt, że tylko ludzie potrafili być tak
bezwzględni i źli i tylko przez ich brak dobrej woli i serca, Marina była tak
długo uznawana za dzikuskę i traktowana gorzej niż zwierzęta. Tylko od ludzi
doznała wielu krzywd, bo dżungla dawała jej schronienie w każdym znaczeniu tego
słowa.
Warto sięgnąć po tę
książkę, nie tylko ze względu na niesamowite losy Mariny, ale i opisy przyrody,
zwierząt i całego bogactwa dżungli kolumbijskiej.
19. PAPUSZA
Papusza, po cygańsku znaczy
"lalka". Tak właśnie nazywano Bronisławę Wajs (z domu Zielińską),
cygańską poetkę, piszącą w języku romskim, wywodzącą się z grupy etnicznej
Polska Roma (polscy Romowie nizinni). W materiałach źródłowych podawane są dwie
daty urodzenia Papuszy: 17.08.1908 w Sitańcu lub 10.05.1910. w Lublinie.
Tabor, w którym urodziła się i
wychowała Papusza, wędrował po terenach Podola, Wołynia i w okolicach Wilna. Matka
Bronisławy, Katarzyna Zielińska, po śmierci pierwszego męża (ok. 1914 r., na
Sybirze) wyszła ponownie za mąż za Jana Wajsa. W rodzinie Wajsów byli głównie
muzykanci, harfiści, którzy jeździli po miastach i wsiach, grając w karczmach,
na jarmarkach i weselach[1].
Papusza nigdy nie uczęszczała do
szkoły, ale jako jedna z niewielu romskich kobiet nauczyła się pisać i czytać.
Łapała kury dla żydowskiej sklepikarki w zamian za naukę czytania. Po latach ze
smutkiem skwituje, że może byłaby szczęśliwsza bez tych umiejętności.
Papuszę wydano za mąż w wieku 16 lat,
za brata ojczyma - harfiarza Dionizego Wajsa, starszego od niej o 24 lata.
Małżonkowie nie doczekali się własnych dzieci, ale adoptowali chłopca - wojennego
sierotę Władysława, na którego mówiono Tarzanio. "W czasie II wojny
światowej ukrywała się przed Niemcami wraz ze swoją grupą w lasach Zachodniej
Ukrainy. Po wojnie polscy Cyganie z Kresów przenieśli się na Ziemie Odzyskane i
tak też zrobiła grupa Papuszy".[2]
Kiedy nowe powojenne władze nakazały Cyganom osiedlać się, po kilkuletnich
wędrówkach tabor zawitał w 1950 roku do Żagania. Następnie w latach 1954-1981
Papusza mieszkała w Gorzowie Wielkopolskim, by na koniec osiąść w Inowrocławiu,
gdzie schorowaną opiekowała się siostra Janina Zielińska.
Dla świata poezji odkrył Papuszę Jerzy
Ficowski, również poeta, ale także prozaik, tłumacz i eseista. W 1949 roku
dołączył on do taboru cygańskiego, ukrywając się przed bezpieką.[3]
Zafascynowała go kultura, obyczaje i język Cyganów, a zwłaszcza wiersze i
pieśni Papuszy. Namówił więc dziewczynę do ich spisywania. Wiersze przesłał Julianowi
Tuwimowi, a ten doprowadził do ich publikacji w 1950 roku w miesięczniku
„Problemy” (nr 10/50). Ukazał się wtedy wywiad Tuwima z Ficowskim, do którego
dołączono cztery wiersze oraz kilka fotografii cygańskiej poetki o imieniu
„Papusza”. Oficjalnie Papusza zadebiutowała wierszem w „ Nowej Kulturze" w
1951. Jednocześnie w miesięczniku „Twórczość” pojawił się biogram poetki wraz z
Pieśnią Cyganki[4].
Bronisława Wajs - Papusza stała się sławna. Nie przełożyło się to jednak na
dostatnie i szczęśliwe życie. Odrzucono ją, ponieważ odstąpiła od tradycyjnej
roli kobiety romskiej, a także oskarżono o zdradę tajemnic Cyganów. Stało się to po
ukazaniu w 1953 roku książki Ficowskiego "Cyganie polscy", w
której autor opisał wierzenia, prawa moralne oraz słownik wyrażeń romskich.
Szykanowana, oczerniana i odrzucona Papusza popadła w chorobę psychiczną, co
wiązało się z okresowym leczeniem w zakładach psychiatrycznych.[5]
Mimo, że od poznania Jerzego Ficowskiego jej życie diametralnie się zmieniło,
uznawała go nadal za najbliższego przyjaciela, a w listach nazywała Braciszkiem
(Pszałoro).
Ficowski próbował jej pomagać, załatwiał
honoraria za wiersze, wystarał się nawet o stypendium twórcze, ale Bronisława nie
bardzo chciała je przyjmować, uważając że na nie nie zasługuje. A musiała z
czegoś żyć, mając na utrzymaniu schorowanego męża i przybranego syna.
Od 1962 Papusza należała do Związku
Literatów Polskich; jej wiersze przełożono na język niemiecki, angielski,
francuski, hiszpański, szwedzki i włoski.
Wykluczona ze społeczności cygańskiej,
przeżyła poza nią ponad 30 lat. Przestała pisać. Kilka ostatnich wierszy
opublikowała w 1970 r. Wiele z tego, co napisała wcześniej spaliła razem z
listami od przyjaciół, między innymi od Tuwima.
Cały dorobek literacki Papuszy to
zaledwie około czterdziestu własnoręcznie zapisanych utworów; pozostawiła też
kilka tekstów prozą opisujących cygańskie życie. Poetka ("wróżka" jak
sama siebie nazywała) zmarła 8 lutego 1987. Została pochowana 14 lutego na
cmentarzu Świętego Józefa w Inowrocławiu. W 1996 roku rękopisy i pamiątki
poetki zostały odkupione od Jerzego Ficowskiego i przekazane Stowarzyszeniu
Twórców i Miłośników Kultury Cygańskiej w Gorzowie Wielkopolskim.
Najpiękniejsze wiersze Papuszy to te,
które opisują tęsknotę za utraconą wolnością, za wędrówkami z taborem,
koczowniczym trybem życia, jaki społeczność Cyganów prowadziła od wieków. Jak
trudne musiało być dla niej życie w mieście, bez lasów, pól i wiatru we
włosach, może zrozumieć zapewne tylko cygańska dusza...
"Pieśń
cygańska z Papuszy głowy ułożona"
(fragment)
W
lesie wyrosłam jak złoty krzak,
w cygańskim namiocie zrodzona,
do borowika podobna.
Jak własne serce kocham ogień.
Wiatry wielkie i małe
wykołysały Cyganeczkę
i w świat pognały ją daleko...
w cygańskim namiocie zrodzona,
do borowika podobna.
Jak własne serce kocham ogień.
Wiatry wielkie i małe
wykołysały Cyganeczkę
i w świat pognały ją daleko...
"Na dobrej drodze "
Opadnie z nas ciemność
Opadnie z nas ciemność
i nieczystość serc.
I żyć będziemy pięknie
jak ludzie.
Ale zapłaczą Cyganie starzy,
i dawny czas im się zamarzy -
przypomną dawny czas
i lasy, i rzeki,
i góry i ognie.
Ich stare serca jak kamienie:
w lesie wyrosły
i skamieniały.
I żyć będziemy pięknie
jak ludzie.
Ale zapłaczą Cyganie starzy,
i dawny czas im się zamarzy -
przypomną dawny czas
i lasy, i rzeki,
i góry i ognie.
Ich stare serca jak kamienie:
w lesie wyrosły
i skamieniały.
"Woda, która wędruje"
Już dawno przeminęła pora
Cyganów, którzy wędrowali
A ja ich widzę:
są bystrzy jak woda
mocna, przejrzysta.
Można ją słyszeć
wędrującą, jak przemówić pragnienie.
Ale biedna, nie zna żadnej mowy
prócz srebrnego pluskania i szumu.
Tylko koń, co na trawie się pasie,
słucha jej i szum rozumie.
Ale woda nie ogląda się za nim,
ucieka, dalej odbiega,
gdzie oczy już jej nie zobaczą,
woda, która wędruje.
"Lesie, ojcze mój"
Lesie, ojcze mój,
czarny ojcze,
ty mnie wychowałeś,
ty mnie porzuciłeś.
Liście twoje drżą
i ja drżę jak one,
ty śpiewasz i ja śpiewam
śmiejesz się i ja się śmieję.
Ty nie zapomniałeś
i ja cię pamiętam. O, Boże, dokąd iść?
co robić, skąd brać
bajki i pieśni?
Do lasu nie chodzę,
rzeki nie spotykam.
Lesie, ojcze mój,
czarny ojcze!
"Tam, gdzie wiatr"
Tam, gdzie wiatr śpiewa pieśni,
jesienią modlą się do Boga
liście złote
i Cyganka czarna.
W lasach,
u krzyżowych dróg,
gdzie wiatry śpiewają pieśni,
Cyganka Boga prosi
I liść złoty spada.
Wiersze:
"Woda, która wędruje", "Tam, gdzie wiatr", "Pieśń cygańska z Papuszy głowy ułożona", "Lesie, ojcze mój"[6].
Ps.
Polecam świetny film Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze "Papusza" z 2013 roku.
[1] http://culture.pl/pl/tworca/papusza-bronislawa-wajs
[2] Tamże.
[3] http://culture.pl/pl/tworca/papusza-bronislawa-wajs
[4] https://pl.wikipedia.org/wiki/Papusza
[5]
Tamże.
[6] Papusza, Lesie, ojcze mój, Wyd. Nisza, Warszawa 2015, s. 27,29,51,85
[7] Jerzy Ficowski, Mistrz Manole i inne przekłady, Wyd. Fundacja
pogranicze, Sejny 2004, s. 382.
18. Dzień
Matki
Nadchodzi najpiękniejszy w roku miesiąc
- maj. Miesiąc kwitnących kwiatów, śpiewających słowików, słońca i bzu pachnącego
wśród łąk. Wszyscy go kochamy. Tak jak kochamy swoje mamy. My, duzi i mali. Dziewczynki
i chłopcy.
Z okazji Dnia Matki pragnę przedstawić
naszym Czytelnikom kilka wierszy polskich poetów i poetek i życzyć Mamom
wszystkiego, co dobre i piękne.
"Spotkanie
z matką" K. I. Gałczyński
Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy
śnieg na świerkach,
i pierwszy
deszcz.
Byłem wtedy
mały jak muszelka,
a czarna
suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje
nad uchem komar.
Może to ty,
matko, na niebie
jesteś tymi
gwiazdami kilkoma?
Albo na
jeziorze żaglem białym?
Albo falą w
brzegi pochyłe?
Może twoje
dłonie posypały
mój
manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest
południową godziną,
mazur
pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj
szpilkę znalazłem w trzcinach —
od włosów.
Czy to nie twoja?
"Matka i ja"
A. Kamieńska
Niedługo
będę rówieśniczką mojej matki
może
nawet dorosnę do niej w cierpieniu
wtedy
będziemy mogły wreszcie porozmawiać o sobie
jak
równy z równym i nie będę
jej
zadawała głupich pytań
nie
dlatego że wiem za wiele
ale
że nie ma odpowiedzi
i
nie będziemy już się kłócić
ani
o Boga ani o Polskę
prawdziwe
porozumienie
zawsze
jest milczeniem
"Matko " Cz. Kuriata
Dźwigałaś gwiazdy w podartym fartuchu
zbierane po polach, wygrzebywane z ziemi
(poznaję po latach, że nie były one podobne
do niebieskich gwiazd),
schylona byłaś łukiem pogodnego nieba,
które burze gromadzi w sobie - nigdy nade mną.
Barwy poznawałem we wzorach twojej chusty.
-pierwszą podróż odbyłem po bruzdach twojej dłoni,
twardej powierzchnią, dotykiem czułej.
Matko,
byłaś uspokojeniem dla mnie;
o zachodzie przynosiłaś garść więdnących promieni.
poznawałem zmęczenie w zapachu zboża
i dziwił mnie twój oddech dzikiej gruszy.
"Matka" M. Hillar
Odwraca na patelni
płaską flądrę
żółtym brzuchem do góry
Pokrywki garnków
są srebrne
jak kilka nitek w jej włosach
Wysoko na półkach
ustawia malinowe konfitury
Wieczorem
kładzie po obu stronach książki
zmęczone ręce
lecz zaraz wstaje
przynosi podartą powłokę
Nachyla nad nią oczy
zielone jak liście truskawek
i czoło z trzema zmarszczkami
Nie rozprostuję tych zmarszczek
palcami
"Matka " Z. Herbert
Upadł z jej kolan jak kłębek włóczki. Rozwijał się w
pośpiechu i uciekał na oślep. Trzymała początek życia. Owijała na palec
serdeczny jak pierścionek, chciała uchronić. Toczył się po ostrych
pochyłościach, czasem piął się pod górę. Przychodził splątany i milczał. Nigdy
już nie powróci na słodki tron jej kolan.
Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto.
W tym roku, 9 lipca, obchodziliśmy 70.
rocznicę śmierci jednej z najbardziej znanych polskich poetek - Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
Lilka, jak o niej mówiono, urodziła się
24 listopada 1891 roku w Krakowie, w bardzo znanej artystycznej rodzinie
Kossaków - jej dziadek Juliusz, ojciec Wojciech, a także brat Jerzy byli
malarzami obrazów o tematyce historycznej i batalistycznej. A siostra -
Magdalena Samozwaniec ("Madzia") okrzyknięta została "Pierwszą
Damą Polskiej Satyry"[1]. Z
rodziny Kossaków pochodziła także pisarka Zofia Kossak-Szczucka-Szatkowska.
Maria
Janina Pawlikowska-Jasnorzewska była polską poetką i dramatopisarką dwudziestolecia międzywojennego. Luźno
związana z grupą literacką "Skamander", do której należeli Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński oraz Jan Lechoń.Zadebiutowała w 1922 roku tomikiem "Niebieskie migdały",
który został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę[2].
Dom rodzinny Lilki, tzw. Kossakówka
zawsze był miejscem, w którym spotykała się bohema artystyczna Krakowa.
Wspomnieć by tylko nazwiska Paderewskiego, Witkacego, Sienkiewicza czy
Lutosławskiego, by mieć obraz tego, w jakim środowisku wzrastała Maria i jej
siostra Madzia. Lilka nie uczęszczała do
szkoły, naukę pobierała w domu, gdzie nauczyła się kilku języków obcych oraz
zdobyła wykształcenie humanistyczne. Przez krótki czas była wolną słuchaczką Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Sporo podróżowała, była we Włoszech, Turcji, w
Północnej Afryce i we Francji, gdzie w 1927 r. w Paryżu przeżyła wielką miłość
z lotnikiem i poetą Sarmento de Beires[3]. Trzeba
dodać, że motorem jej życia była przede wszystkim miłość. Trzykrotnie
wychodziła za mąż: pierwszy mąż, Władysław Bzowski (poślubiony w 1915 roku) był
oficerem armii austriackiej. Małżeństwo się rozpadło, a po jego unieważnieniu
wyszła za mąż w 1919 r. za Jana Gwalberta Pawlikowskiego, taternika i znawcę góralszczyzny podhalańskiej. To była
wielka miłość, ale niestety nie przetrwała. Małżeństwo zostało unieważnione dopiero
w roku 1929. Ostatnim mężem Lilki był oficer lotnictwa Stefan Jasnorzewski
"Lotek", za którego Maria wyszła w 1931 roku.
Gdy we wrześniu 1939 roku została
wystawiona sztuka pt. "Baba-Dziwo",
będąca ostrym atakiem na hitlerowski totalitaryzm, Maria musiała wyjechać z
Polski. Najpierw udała się do Francji, a później do Anglii. Wraz z mężem osiadła w Blackpool, w ośrodku lotnictwa RAF.
Poetka miłości zachorowała na raka, a nowotwór
dawał bardzo szybko przerzuty, najbardziej zaatakowany był kręgosłup. Maria
Pawlikowska-Jasnorzewska była dwukrotnie operowana. Zmarła w szpitalu w Manchesterze 9 lipca 1945 roku. Stefan
Jasnorzewski po skończonej wojnie całkowicie porzucił lotnictwo i zerwał
kontakty z przyjaciółmi i rodziną na około pięć lat[4].
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska pisała
nie tylko wiersze, ale i sztuki (głównie komedie). W początkowym okresie jej
twórczość pełna była optymizmu i chęci do życia oraz zachwytu nad przyrodą, z
upływem czasu coraz częściej pojawiała się refleksja nad życiem i przemijaniem,
nad starością i śmiercią; Lilka nie stroniła też od
"skandalizujących" tematów takich jak związki pozamałżeńskie czy
aborcja. Poza tym malowała, grała na fortepianie i tańczyła balet.
Przyjęło się dzielić twórczość Marii na
tę sprzed wojny i tę po wojnie. Trudno oczekiwać zresztą, by po przeżyciach
wojennych i strasznej chorobie pisała
tak samo jak w latach pogody i szczęścia. Poetka nie mogła żyć bez najbliższych,
bez rodziny i bez miłości.
Niektóre z tomików poezji Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej to:
-
"Niebieskie
migdały" (1922)
-
"Różowa
magia" (1924)
-
"Pocałunki"
(1926)
-
"Balet powojów" (1935)
-
"Róża i lasy płonące" (Londyn 1940)
-
"Ostatnie utwory", zebrał i opracował Tymon Terlecki,
Londyn 1956 – wydany pośmiertnie zbiór ostatnich utworów poetki
Niektóre
sztuki: "Szofer Archibald.
Komedia w 3 aktach", "Powrót mamy. Komedia w 3 aktach",
"Mrówki (myrmeis). Sztuka w 3 aktach", "Zalotnicy niebiescy.
Sztuka w 3 aktach", "Baba-Dziwo. Tragikomedia w 3 aktach".
Wiersze
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej były często wykonywane jako piosenki, wykonywane m.in.
przez Ewę Demarczyk, Krystynę Jandę czy Czesława Niemena. [5].
"Fotografia"
Gdy
się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to
- to jest bardzo mało...
"Miłość"
Wciąż
rozmyślasz. Uparcie i skrycie.
Patrzysz w okno i smutek masz w oku...
Przecież mnie kochasz nad życie?
Sam mówiłeś przeszłego roku...
Patrzysz w okno i smutek masz w oku...
Przecież mnie kochasz nad życie?
Sam mówiłeś przeszłego roku...
Śmiejesz
się, lecz coś tkwi poza tym.
Patrzysz w niebo, na rzeźby obłoków...
Przecież ja jestem niebem i światem?
Sam mówiłeś przeszłego roku...
Patrzysz w niebo, na rzeźby obłoków...
Przecież ja jestem niebem i światem?
Sam mówiłeś przeszłego roku...
"Listopad i listonosz"
Jest listopad czarny, trochę złoty,
mokre lustro trzyma w ręku ziemia.
W oknie domu płacze żal tęsknoty:
Nie ma listów! Listonosza nie ma!
Już nie przyjdzie ni we dnie, nie w nocy,
złote płatki zawiały mu oczy,
wiatr mu torbę otworzył przemocą,
list za listem po drodze się toczy!
Listonosza zasypały liście,
serc i trąbek złocista ulewa!
ach i przepadł w zamęcie i świście
list, liść biały z kochanego drzewa!...
Jest listopad czarny, trochę złoty,
mokre lustro trzyma w ręku ziemia.
W oknie domu płacze żal tęsknoty:
Nie ma listów! Listonosza nie ma!
Już nie przyjdzie ni we dnie, nie w nocy,
złote płatki zawiały mu oczy,
wiatr mu torbę otworzył przemocą,
list za listem po drodze się toczy!
Listonosza zasypały liście,
serc i trąbek złocista ulewa!
ach i przepadł w zamęcie i świście
list, liść biały z kochanego drzewa!...
"Miłość"
Nie
widziałam cię już od miesiąca.
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz można żyć bez powietrza!
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz można żyć bez powietrza!
Ty jesteś
jak paryska Nike z Samotraki,
o miłości nieuciszona!
Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim
wyciągając odcięte ramiona...
o miłości nieuciszona!
Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim
wyciągając odcięte ramiona...
„…Leci
liście z drzewa”
Nikt tak
wiele nie pisał o liściach,
Szronem
zwarzonych, jesiennych,
Jak my
wszyscy, uparcie, co roku...
Gdyż
zbierały się chmury, w nich łzy,
Dąb nasz
wiedział, że schnie i żółknie.
Czuliśmy, że
będziemy jak tułacze liście
Zmrożone w
każdym swym włóknie...
„Tej
jesieni”
A tymczasem,
kasztanowe liście
szukają nas
wkoło jak ślepcy,
- i
westchnienia słychać i szepty:
„Wróciliście?
- nie wróciliście?” –
„Do
rozgwiazdy”
Smutna
rozgwiazdo! Schniesz jak serce moje.
Jak ja, na
przypływ czekasz z niepokojem.
Ramion
pięcioro wyciągasz tak tęsknie,
Jak ja tych
moich nieszczęśliwych dwoje…
[1] R. Podraza,
"Córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec", Warszawa 2012,
s. 10.
[2] O poetce miłości, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej mówiła profesor
Grażyna Borkowska z Instytutu Badań Literackich PAN, aud. Hanny Szof
(7.07.2005),
http://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/984549,Maria-PawlikowskaJasnorzewska-%E2%80%93-poetka-milosci
[3]
https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Pawlikowska-Jasnorzewska
[4]
https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Pawlikowska-Jasnorzewska
[5] Tamże.
[6]
http://www.bg.agh.edu.pl/KOSSAK/maria-main.html
16. Grażyna Jeromin-Gałuszka "Magnolia"
W
wakacje niezbyt chętnie sięgamy po książki, które nas przygnębią i wprowadzą w
smutny nastrój. Raczej szukamy lektury, w której będzie się można rozsmakować
jak w letnich dniach i letnich owocach :) Stąd mój dzisiejszy wybór - "Magnolia" Grażyny
Jeromin-Gałuszki.
Dla
Filipa Skalskiego dotychczasowe życie było raczej beztroskie - praca lotnika,
wspaniałe mieszkanie oraz piękna żona, która zawsze czekała na jego powrót z
utęsknieniem. Pewnego dnia, gdy Filip wrócił po długim locie przez Atlantyk,
żona - będą już w bramie domu - oznajmiła, że odchodzi. "Znudziło jej się
czekanie na niego w domu. Tak jak i na wszystko inne. A najbardziej na
dziecko." Ona potrzebowała odrobiny chaosu, a nie przewidywalnego i pedantycznego
męża, który pół dnia dobiera krawat do jednego z piętnastu garniturów. Filip
nie potrafił jej zatrzymać, nie wiedział jak. Został sam. Postanowił sprzedać
apartament, po czym wsiadł w samochód i pojechał pierwszą lepszą drogą. Droga
ta zaprowadziła go na południe Polski, w Bieszczady.
Na
starym, opuszczonym dworcu kolejowym Filip poznał człowieka, od którego kupił -
bez większego zastanowienia - knajpę z hotelikiem, o wdzięcznej nazwie
"Magnolia". Na co dzień w pensjonacie rządziły kobiety: Czesia
Gawlińska i Marlena, Olga oraz Doris. Codziennie zaglądała też Tuśka, która zabierała resztki jedzenia dla
psów.
Każda
z tych kobiet to inny charakter, podejście do życia, miłości czy upływającego
czasu. Jednak mimo wielu sprzeczek, słownych utarczek, dogadywania i narzekania
jedna na drugą, kobiety wspierały się we wszystkim, zwłaszcza w problemach,
których żadnej z nich nie brakowało. Filipa te kobiety jednocześnie
fascynowały, ale i denerwowały, ale to dzięki nim poznał prawdziwe życie i jego
sens.
Książka
"wciąga" powoli, zapewne dlatego, że czas w Bieszczadach siłą rzeczy
musi płynąć inaczej :) Jest w niej nie tylko magia, ale i spora dawka
ironicznego humoru. Dużo tu miłości, a także zrozumienia dla słabości i wad
innych. Tu przeciwieństwa się przyciągają, by razem stawić czoło nie zawsze
urokliwej codzienności.
15.Carla Montero „Szmaragdowa tablica”
Florencja, 1492 rok.
Gdy umiera Wawrzyniec Medyceusz – mecenas sztuki i nauki, miłośnik poezji,
muzyki, filozofii, jeden z jego podopiecznych - malarz Giorgio z Castelfranco
(Giorgione) postanawia wrócić do Wenecji. Porządkuje swój warsztat, zbiera
przybory malarskie i spogląda na jeden ze swoich obrazów. Widzi w nim to, czego
inni nie dostrzegają. Obraz ten wzbudza w nim niepokój. Wyjmuje go jednak ze
sztalug, odrywa płótno z blejtramu, zwija i chowa do skórzanej tuby. Udaje się
w podróż, ucieka przed niebezpieczeństwem…
Prawie pięćset lat
później, Adolf Hitler, w Wilczym Szańcu, rozwija przed sobą wizję rządzenia
światem, oczywiście na swój własny sposób. Do realizacji tych celów potrzebuje
pewnego obrazu – jest nim „Astrolog” Giorgionego. Misję odnalezienia tego
dzieła powierza majorowi SS Georgowi von
Bergheim. Sturmbannfürer został członkiem Sztabu Operacyjnego Rosenberga w
Paryżu. Sztab ten zajmował się rabowaniem dzieł sztuki z okupowanych przez
Niemców terenów. Bezpośrednim „przełożonym” Georga był sam Himmler.
Von Bergheim próbując tropić ślady „Astrologa” na zawsze wiąże swoje losy z pewną żydowską i wpływową rodziną o nazwisku Bauer. Wszystko to, co wydarzy się w życiu majora będzie nierozerwalnie związane z Sarah Bauer.
Von Bergheim próbując tropić ślady „Astrologa” na zawsze wiąże swoje losy z pewną żydowską i wpływową rodziną o nazwisku Bauer. Wszystko to, co wydarzy się w życiu majora będzie nierozerwalnie związane z Sarah Bauer.
Ana Garcia-Brest,
kochanka Konrada Köllera, niemieckiego bardzo bogatego przemysłowca, jest
ekspertem od Giorgionego, pracuje w Muzeum Prado w Madrycie. Na prośbę Konrada
rozpoczyna śledztwo związane zarówno z von Bergheimem jak i „Astrologiem”.
Śledztwo to będzie bardzo długie i niebezpieczne, a tropy prowadzą do Francji,
Włoch, Niemiec.
Czytelnik tylko przez
chwilę błądzi korytarzami Akademii Florenckiej i jest uczestnikiem wydarzeń
rozgrywających się na dworze Medyceuszy. W zasadzie przez całą powieść - na
zmianę - uczestniczy w śledztwie Any, a zarazem jest świadkiem wojennych losów
Sarah Bauer. Te dwa światy przenikają
się nawzajem, by do ostatnich kart książki trzymać czytelnika w niepewności. Do
końca nie wiadomo, czy „Astrolog” naprawdę istniał i czym była tytułowa
Szmaragdowa Tablica.
W tle wydarzeń
historycznych rozgrywają się miłości, romanse, rozstania i powroty. Całość
czyta się jako fascynującą historię, z której trudno wrócić do rzeczywistości.
Gorąco polecam!
Jesień nieśmiało puka
już do naszych drzwi. Wieczorne mgły i nieuchwytny zapach obiecują nadejście
spokoju i odpoczynku po szaleństwach lata. „Zapomniany ogród” (Kate Morton) pozostał gdzieś w
tyle, a na końcu alejki pojawił się „Dom
w Riverton” tej samej autorki.
Długo nie mogłam
otworzyć właściwych drzwi tego domu.
Musiałam przewertować kilkanaście kartek książki, żeby zanurzyć się całkowicie
w atmosferze początku XX wieku, I wojny światowej i codzienności, która już nie
wróci. Może spotkamy się gdzieś na fotografii z sepii, a tymczasem „Dom w
Riverton” otwiera podwoje i pokazuje nam przeszłość pełną tajemnic.
Grace Bradley
ostatnie lata swego życia spędza w domu spokojnej starości. Ten spokój burzy
list od nieznanej jej Ursuli Ryan, która postanawia wyreżyserować film o życiu
mieszkańców domu w Riverton. Ursula próbuje przede wszystkim wyjaśnić tajemnicę
śmierci poety Robbie'go Huntere`a, który związany był z rodzeństwem Hannah,
Emmeline i Davida Hartford, młodych spadkobierców bogatej i wpływowej rodziny z
Riverton. Dzieciństwo i młodość rodzeństwa upłynęło beztrosko, mimo braku
matki. Dom, otoczony wspaniałym ogrodem, pełen był przepychu, pamiątek po
przodkach, obrazów, książek i zabytkowych mebli. Zazwyczaj też pełen był gości
i wszechobecnej służby. Jedną ze służących była właśnie Grace, która jako młoda
dziewczyna rozpoczęła w tym domu swoją pierwszą pracę. Namawiała ją na to matka,
kiedyś również tamtejsza służąca. Grace nie tylko była dobrą pracownicą, dyskretną,
pomocną i dobrze wykonującą swoją pracę. Stała się też powierniczką jednej z
sióstr.
Spotkanie Ursuli z
Grace burzy spokój starszej pani. Wracają wspomnienia, odżywają - wydawałoby
się - zapomniane już fakty z życia rodziny Hartford, a zwłaszcza skomplikowane
relacje łączące obie siostry z młodym poetą. Grace wraca pamięcią do roku 1924
i do przyjęcia, które w posiadłości Riverton organizuje dorosła już i zamężna
Hannah. Przyjęcie jest huczne, z szampanem i fajerwerkami, a goście bawią się
przednio. Nad brzegiem jeziora spotykają się Hannah, Emmeline i Robbie. O tym,
co się wtedy naprawdę wydarzyło wiedziała tylko Grace i obie siostry. Zresztą,
więcej się już nie spotkały… Grace postanawia wyjawić tajemnicę swojemu
ukochanemu wnukowi, ponad 70 lat później od zdarzenia.
Wielowątkowa powieść
Kate Morton przenosi nas nie tylko w świat brytyjskiej arystokracji, bogactwa i
przepychu. Świat uświęcony tradycją, określonymi normami i zasadami,
obowiązującymi zwłaszcza kobiety, ale i widzimy okrucieństwo Wielkiej Wojny, a
następnie szalone lata dwudzieste i trzydzieste ubiegłego wieku. I wojna światowa
burzy istniejący dotąd porządek społeczny, rzeczywistość przewraca się do góry
nogami. Nie każdy umie się odnaleźć w nowej sytuacji.
Powieść, po
przyzwyczajeniu się do tradycyjnego już chyba u Kate Morton sposobu pisania (nagłe przeskoki z teraźniejszości w
przeszłość), wciąga bardzo. Może dlatego, że tamta rzeczywistość nigdy już nie
wróci. Dzięki plastycznemu i wartkiemu opowiadaniu autorki, czytelnik
uczestniczy w życiu arystokracji, bohemy
artystycznej i codzienności służących. To, czy wyjaśni się tajemnica sprzed
lat, pozostawiam do swojej wiadomości i zachęcam wszystkich do czytania.
O książce, którą tym razem
chcę Państwu przedstawić słyszałam kilkakrotnie. Wiedziałam, że „coś tam
będzie” o sławnych ludziach, znanych artystach i światku polskich pisarzy i
poetów. Więc jak tylko „Rozstania” Magdy
Dygat wpadły mi w ręce, natychmiast je wzięłam do domu.
Książka wciąga od pierwszych
stron. Nie dziwota. Magda Dygat talent wyssała zapewne z mlekiem, ale nie matki
w tym przypadku, a ojca – Stanisława Dygata. Gdyż książka dotyczy właśnie jego
- znanego polskiego pisarza, który dwukrotnie był żonaty. Pierwsza żona to
Władysława Nawrocka – aktorka, dzisiaj już chyba zapomniana, za to o drugiej
żonie Dygata będzie głośno jeszcze wiele lat i kilka pokoleń. To Kalina
Jędrusik – polska seksbomba lat 60-tych ubiegłego stulecia.
Ale myliłby się ten, kto
pomyśli, że w książce tej znajdują się jedynie pikantne szczegóły dotyczące
życia osobistego Dygatów i ich przyjaciół. Że dowie się jaka naprawdę była
Kalina Jędrusik, i dlaczego córka Dygata i jej macocha nienawidziły się całe życie.
Owszem, poznajemy te wszystkie fakty, prawdy, a może półprawdy; widzimy, że
Magda Dygat próbuje rozliczyć się z przeszłością, zapomnieć winy, przebaczyć. A
smutek za czasem i światem, które odszedł i nie wróci, zdaje się być
wszechobecny.
Poznajemy lata PRL-u, które
na kartach tej książki wydają się kolorowe i bardzo ciekawe. I zapewne też
takie były, momentami. Magda Dygat dorastała wśród znanych osób, bohemy
artystycznej, a jej domu rodzinnego na pewno nie można było nazwać tradycyjnym.
Artystyczne zawody obojga rodziców (pisarz i aktorka) były niejako zaprzeczeniem
istniejącej wokół szarości i bezpłciowości. A że ciągle brakowało pieniędzy, to
już inna bajka. Rodzice Magdy mieli jakiś niefrasobliwy stosunek do pieniędzy -
jak były, to wydawało się je na rozrywki, ciuszki, prezenty, nie licząc się z
kosztami. A jak ich zaczynało brakować, wtedy się zastanawiali jak je zdobyć.
To było jak zaklęty krąg, obręcz, która nie miała końca.
Rodzina Magdy naznaczona
była jakimś dziwnym przeznaczeniem, zgodnie z którym jedno z rodziców
zostawiało drugie, i wiązało się z kimś innym. W taki oto sposób Magda stanęła
przed faktem rozstania ukochanego ojca z niekoniecznie ukochaną matką, i
pojawienia się w swoim życiu Kaliny Jędrusik. Wtedy bezpowrotnie odeszło dzieciństwo,
które i tak nie było naznaczone miłością, zainteresowaniem i uwielbieniem ze
strony rodziców. Oni wiecznie byli zajęci sobą, swoją karierą, zdobywaniem
pieniędzy, interesami. „Tak, oczywiście. Jeszcze mamy dziecko. Gdzie ono jest?
Zdaje się, że w Zakopanem”. Ten cytat mówi sam za siebie. Magda była wiecznie
komuś i gdzieś podrzucana, zapominano o niej, wywożono na drugi koniec Polski,
itp. A jednak Magda czuła miłość i zainteresowanie taty, do czasu pojawienia
się „drugiej żony mojego ojca”, jak wyraża się o Kalinie.
Nie chcę zdradzić wszystkich
szczegółów dotyczących książki, bo nie będzie już sensu sięgać po nią. To, co
mnie najbardziej uderzyło i zszokowało, to nie tylko obraz Kaliny Jędrusik w
oczach pasierbicy, obraz kobiety zepsutej, wulgarnej, złej. To przede wszystkim
obraz dorosłych, którzy nie powinni być rodzicami i opiekunami żadnego dziecka.
Dorosłych, którzy sami byli jak dzieci, a stali się rodzicami niejako z
przypadku. I nie bardzo potrafili podołać temu zadaniu.
Magda Dygat próbuje
skonfrontować się z przeżyciami z dzieciństwa, zrozumieć dorosłych, ich świat i
to, jaką rolę pełniła w tym świecie, w ich życiu. Tęsknota za ojcem chyba nigdy nie zostanie
utulona…
Atrakcyjność książki
zwiększają zamieszczone czarno-białe zdjęcia rodzinne, fragmenty listów pisane
przez Stanisława Dygata do rodziny, znajomych (m.in. Roman Polański, Sławomir
Mrożek, Andrzej Wajda) oraz fragmenty powieści Dygata: „Jezioro Bodeńskie”, „Disneyland”,
„Pożegnania”.
12) Alice Munro „Przyjaciółka z młodości”
Wśród laureatów
literackiej nagrody Nobla niewiele jest kobiet; z tych bardziej nam znanych to:
Selma Lagerlöf, Wisława Szymborska, Elfriede
Jelinek, Doris Lessing. W tym roku kolejna kobieta dołączyła do tego szacownego
grona: ALICE MUNRO, kanadyjska pisarka, „mistrzyni współczesnego opowiadania”.
Alice Munro uważana jest za jedną z
najznamienitszych żyjących autorek krótkich form prozatorskich (opowiadań,
nowelek). Jak można przeczytać w Internecie, jej opowiadania skupiają się na
relacjach międzyludzkich w codziennym życiu. W większości jej utworów akcja zostaje
osadzona w południowo-zachodniej części prowincji Ontario w Kanadzie i często
obraca się wokół - z pozoru trywialnych i codziennych - faktów i obserwacji otaczającej
rzeczywistości. Bohaterami jej opowiadań są zazwyczaj kobiety, będące w tym
przypadku antytezą literackiego heroizmu.
Od dawna próbowałam zdobyć jedną z książek Alice Munro, ale
bezskutecznie. Myślę, że przyznanie autorce nagrody Nobla spowodowało, że jej opowiadania stały się bardziej dostępne
dla szerszego grona czytelników. W naszej księgarni trafiłam na tom „Przyjaciółka
z młodości”.
Okładka z tyłu
książki informuje, że jest to „dziesięć hipnotyzujących czytelnika opowiadań o
tym, co dla każdego z nas najważniejsze, ale i najbardziej tajemnicze: o
miłości, tęsknocie, umieraniu, przypadkach rządzących naszym życiem… Prawdziwa
literacka uczta dla wielbicieli magii słowa i niezapomnianych wrażeń.”
Rzeczywiście, to co
najbardziej ujęło mnie w tych opowiadaniach to magia, nieuchwytna atmosfera
tajemniczości i nieprzewidywalności życia, które oplatają jak pajęczyna losy
poszczególnych bohaterów. Autorka w mistrzowski sposób opisuje miejsca, w
których toczy się akcja każdego opowiadania. Drobiazgi, zdawałoby się,
niepotrzebne, składają się jednak na wspomnianą magię i sprawiają, że czytelnik
ma wrażenie, iż sam jest uczestnikiem akcji i życia bohaterów. Doskonale widzi
wszystkie detale miasta, domu, ogrodu, czy też wyczuwa różnorodne emocje
bohaterów, tak jakby stał obok nich.
Opowiadania Alice
Munro są niepokojące, dotykają w nas jakiejś struny, z istnienia której nie
zdawaliśmy sobie dotąd sprawy. Drażnią nas, niepokoją, denerwują, odpychają i
jednocześnie przywołują. Odłożona na półkę książka znów przyzywa… Więc po raz
kolejny brałam tom do ręki i zanurzałam się w świat, w którym niejedna miłość
umarła, przyjaźń została zerwana, a plany na świetlaną przyszłość legły w
gruzach.
Tytuły niektórych
opowiadań to: „Jabłka i pomarańcze”, „Inaczej”, „Peruka”, czy też tytułowa
„Przyjaciółka z młodości”.
Nie jest to może
najwspanialsza książka, którą czytałam; być może inne opowiadania Alice Munro
bardziej by do mnie przemówiły, ale nie można odmówić temu tomowi uroku i tak
skonstruowanego zakończenia każdej części, że czytelnik pozostaje w ciągłej
niepewności. Dla jednych taka niepewność będzie atutem, a dla drugich minusem.
Na pewno jednak warto sięgnąć po opowiadania samej mistrzyni tego gatunku. Wśród wielu tytułów książek tej autorki można
wyróżnić: „Taniec szczęśliwych cieni”, „Za kogo ty się uważasz”?, „Odcienie
miłości”, „Widok z Castle Rock”,
„Drogie życie”.
Szukając w bibliotece
w pewne lutowe przedpołudnie „bardzo mądrej książki”, którą mogłabym Państwu
polecić, przypadkowo trafiłam na tytuł „Moja
szyja mi się nie podoba” Nory Ephron.
Coś mi to nazwisko mówiło, ale nie wiedziałam co, raczej na bardzo mądrą książkę
nie wyglądało, ale tytuł na tyle mnie zafrapował, że postanowiłam jednak wypożyczyć
tę pozycję.
Już w domu doczytałam
sobie, że Nora Ephron była amerykańską pisarką, dziennikarką, scenarzystką i reżyserką filmową. To Jej autorstwa są znane filmy „Bezsenność w Seattle”, „Kiedy Harry poznał Sally”, „Masz wiadomość”,
w których główną rolę kobiecą zagrała Meg Ryan. Brzmiało zachęcająco.
Tytuł książki sugerował, że zawartość będzie lekka, łatwa i przyjemna, i pochłonę ją w jeden wieczór. Książka jednak wciągała mnie powoli, i mimo, że nie musiałam wysilać jakoś specjalnie swoich szarych komórek, to jednak nie był to Harlequin.
Tytuł książki sugerował, że zawartość będzie lekka, łatwa i przyjemna, i pochłonę ją w jeden wieczór. Książka jednak wciągała mnie powoli, i mimo, że nie musiałam wysilać jakoś specjalnie swoich szarych komórek, to jednak nie był to Harlequin.
Zaczęłam się
zastanawiać nad tą naszą kobiecą codziennością. Nad tym, jak jednak próbujemy
walczyć z uciekającym czasem, że te nasze tytułowe szyje z każdym nowym rokiem
są jednak inne, że kurze łapki – mimo całego swojego uroku - stają się coraz
bardziej widoczne, a my nakładamy maseczki, smarujemy kremami, przyklejamy
plasterki pod oczy, w nadziei, że rano będziemy gładsze. I nic nie pomogą
teksty o tym, jak fantastycznie być starszym, mądrym i tolerancyjnym i wiedzieć
jaki jest sens życia. Bo tęsknimy za gładką szyją:).
A która z kobiet nie
ma problemu z własną torebką? W której podobno jest wszystko i w której
zazwyczaj niczego nie można znaleźć. Zwłaszcza mężczyźni niczego nie potrafią w
nich znaleźć. Autorka nienawidziła torebek, które dla niej były odbiciem chaosu
w jej życiu, niemożności opanowania bałaganu w domu, w perfidny sposób
odzwierciedlającej jej osobowość. A i dobranie odpowiedniej torebki do stroju
też było dla niej kłopotliwe, co zapewne z autopsji zna niejedna kobieta. Któraż z nas szukając czegoś na dnie torebki nigdy nie musiała wysypać z niej całej
zawartości? Począwszy od chusteczek higienicznych (nie zawsze jednorazowego
użytku), pojedynczych tabletek nie wiadomo od bólu czego, połamanych lub
niepiszących długopisów, po zapałki, starą szminkę bez osłonki, puderniczkę,
która już się nie zamyka, stare paragony, itp., itd. Zawsze więc jakiś problem z torebką „się ma”.
Jeden z rozdziałów
książki poświęcony jest codziennemu dbaniu o siebie, a w zasadzie dbaniu o tzw.
„stan istniejący”. Ile czasu zajmuje nam codzienne mycie włosów? I układanie
ich? Godzinę, mniej? A ile wydajemy na ich farbowanie? Ile mamy na półce w
łazience balsamów i kremów, które w cudowny sposób mają
nadać/przywrócić/zostawić blask naszej skóry, jej sprężystość i gładkość? A jak
głęboka jest nasza wiara w cudowność tych specyfików, nierzadko za ciężkie
pieniądze? Nora Ephron podsumowała te wszystkie wysiłki w sposób nie
pozostawiający złudzeń – marnujemy czas i pieniądze, bo natury nie da się
oszukać, ale z drugiej strony zaprzestanie tych codziennych przedsięwzięć w
bardzo szybkim tempie zaowocuje szorstką skórą, przesuszonymi włosami,
zarośniętymi tu i ówdzie partiami ciała, odrostami, itd.
Poza tym w książce
możemy poczytać w podobnym ironicznym i złośliwym tonie o świadomym
rodzicielstwie, gotowaniu, przeprowadzkach, Nowym Yorku, romansach,
odchudzaniu, stażu w Białym Domu, miłościach i zdradach. To książka o życiu, i
o nas - o kobietach.
Jest w tym zwykłym i
niepozornym z wyglądu tekście jeszcze coś, co mnie akurat wyjątkowo poruszyło.
O książkach, które nas zachwycają, uderzają w czuły punkt naszej duszy, które
tkwią w nas długo (niektóre na zawsze) i zmieniają nasze życie. Dla autorki
taką książką był m.in. „Złoty notes” Doris Lesing. W naszej bibliotece już ją
kiedyś widziałam, więc Nora tylko mnie zachęciła do czytania. Jeśli i mnie
poruszy – na pewno o niej dla Was napiszę.
Rady Nory Ephron
(niektóre):
- nie wychodź za mąż za mężczyznę, z
którym nie chciałabyś być rozwiedziona,
- to wszystko, co w wieku 35 lat
uważasz w sobie za nieudane, 10 lat później będziesz wspominać z łezką w oku,
- jeżeli buty, które mierzysz w
sklepie są niewygodne, to nigdy wygodne nie będą,
- jeśli masz nastoletnie dziecko w
domu, to kup sobie psa, żeby na twój widok ktoś się cieszył.
10) „Nie opuszczaj mnie”
„Miłość
uczyniła z nich ludzi….”
Takim zdaniem reklamowano film
nakręcony na podstawie książki Kazuo Ishiguro pt. „Nie opuszczaj mnie”. Za tę książkę pisarz znalazł się w gronie
sześciu finalistów Nagrody Bookera*.
Głównymi bohaterami powieści (i filmuJ) są Kathy,
Tommy i Ruth, uczniowie Hailsham - elitarnej szkoły z internatem, gdzieś na
angielskiej prowincji. Główny nacisk kładzie się tutaj na rozwój twórczej
wyobraźni i umiejętności artystycznych, a najlepsze prace plastyczne trafiają
do tzw. Galerii, którą zarządza Madame. Na zewnątrz szkoła nie różni się niczym
od wielu innych angielskich szkół, dzieci się w niej uczą, nawiązują
przyjaźnie, pierwsze miłości, mają marzenia. Jednak to tylko pozory. Stopniowo dowiadujemy
się, że Hailsham jest inne, że coś tu nie pasuje, zwłaszcza jak nauczyciele
podkreślają, że „uczniowie Hailsham są wyjątkowi”, że muszą specjalnie o siebie
dbać, że nie wolno im robić wielu rzeczy, a zwłaszcza przekraczać granic
szkoły. Poza tym uczniowie nigdy nie wspominają o swoich domach, o rodzicach, o
wyjazdach na wakacje czy ferie.
Zarówno film jak i książka powoli
odkrywają swoje tajemnice za sprawą Katy H. To ona jest narratorką, to z jej
perspektywy widzimy szkolne lata trójki przyjaciół, jak i potem ich krótkie,
dorosłe życie. Rozsmakowujemy się powoli w angielskim klimacie, tamtejszych
krajobrazach, jakimś trudnym do opisania smutku, tęsknocie i ledwo wyczuwalnej
grozie sytuacji. Nastrój filmu podkreśla wspaniała muzyka Rachel Portman
(stworzyła muzykę m.in. do filmów „Szare ogrody”, „Czekolada”, które gorąco
polecam!).*
Przez całą książkę usiłowałam
zrozumieć, jak to możliwe, że bohaterowie nie próbowali protestować przeciw
narzuconemu im przez kogoś przeznaczeniu. Że całe życie byli posłuszni, grzeczni,
że ich los musiał się wypełnić… I nie wiem, czy prawdę poznałam i czy Państwo
tę prawdę odkryjecie.
Książka w przerażający sposób
pokazuje, jak może wyglądać nasze życie za kilka, kilkanaście lat. Kiedy być
może nie będzie tylu chorób, kalectw i nieszczęść z tym związanych, ale
jednocześnie, że ktoś za to zapłaci. Być może swoim życiem. I że miłość nie
zawsze wystarczy, żeby udowodnić, że jest się człowiekiem….
* Nagroda
Bookera - najbardziej prestiżowa nagroda
literacka w Wielkiej Brytanii, przyznawana za
najlepszą powieść angielskojęzyczną z ostatniego roku; znalezienie się w
gronie finalistów jest już wielką nobilitacją dla autora.
*
Godna polecenia jest również gra aktorska Carey Mulligan (Kathy), Kiry Knigthley
(Ruth) i Andrew Garfielda (Tommy).
9) Definicja miłości
Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości
Paulo Coelho – „Alchemik”
Lato w pełni od dawna. Latem wszystko
wygląda inaczej – ranek nie jest tak dotkliwy jak zimą, śpiewają ptaki, mniej
ubrań można na siebie włożyć. Cieszą się ręce, stopy i włosy. Kolorowy lakier,
zwiewna sukienka, kapelusz i okulary oraz obowiązkowo - lektura na plażę. A w
myślach……marzenia o miłości.
Co to jest miłość? Nikt nie zna jej
definicji, ale każdy wie, przeczuwa, że można ją znaleźć i poczuć się w pełni
szczęśliwym. Jak pisze w swojej książeczce Thomas Romanus człowiek powinien
cieszyć się swoim życiem nie czekając na wielkie szczęście. Tajemnica tkwi nie
w tym, co mamy, lecz w tym, kim jesteśmy i co rozumiemy poprzez dawanie innym
czegoś od siebie. Szczęście jest możliwe wtedy, kiedy człowiek nie czeka na
cud, lecz liczy się z niespodziankami, jakie może sprawić mu życie. Wszyscy
żyjemy we wzajemnych relacjach, wystarczy, że usłyszymy kilka dobrych słów,
abyśmy mogli lepiej się poczuć. Jeśli podzielimy się radością jaka jest w nas z
innymi, zyskamy nie tylko dobre samopoczucie, ale i staniemy się lepszymi
ludźmi. Znalezienie prawdziwej miłości pozwala na poczucie w sobie siły i
odwagi. Niech ta odwaga wypełni nas i pozwoli zbliżyć się do drugiego człowieka
i zaufać mu w pełni.
Wszystkim osobom będącym na urlopie
lub też czekającym na niego, życzę miłości i szczęścia, gdyż jak pisze Thomas
Romanus „Nie ma drogi do szczęścia, jest tylko szczęście na drodze”.
***
bądź
przy mnie blisko
bo
tylko wtedy
nie
jest mi zimno
chłód
wieje z przestrzeni
kiedy
myślę
jaka
ona duża
i
jaka ja
to
mi trzeba
twoich
dwóch ramion zamkniętych
dwóch
promieni wszechświata
Halina Poświatowska
„Miłość”
Jest czekaniem
na niebieski mrok
na zieloność traw
na pieszczotę rzęs
Czekaniem
na kroki
szelesty
listy
na pukanie do drzwi
Czekaniem
na spełnienie
trwanie
zrozumienie
Czekaniem
na potwierdzenie
na krzyk protestu
Czekaniem
na sen
na świt
na koniec świata
na niebieski mrok
na zieloność traw
na pieszczotę rzęs
Czekaniem
na kroki
szelesty
listy
na pukanie do drzwi
Czekaniem
na spełnienie
trwanie
zrozumienie
Czekaniem
na potwierdzenie
na krzyk protestu
Czekaniem
na sen
na świt
na koniec świata
Małgorzata Hillar
Planety,
co krążą w przestrzeniach
Po
drogach nieskończoności,
Są
one dla mnie w marzeniach
Oczami
mojej miłości.
Adam Asnyk
„Ogród”
Gdy wiosna zaświta,
jest w ogrodzie raz ciemniej, raz jaśniej.
Wciąż coś zakwita, przekwita.
Wczoraj kwitło moje serce. Dziś jaśmin
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
„Miłość”
To
było jak
objawienie
to
było jak
sen
Włosy
i rzęsy
spowił
len
Wszystko
stało się
jasne
przeszłość
odeszła
w
cień
To
było
objawienie
To
był sen
Joanna
Jankowska
Ulotny
świat białej rosy
iskry
ognia, sny –
wszystko
to trwa długo
w
porównaniu z miłością
Izumi Shikibu
8) „Żółte oczy
krokodyla”
Może ktoś mi zarzuci, że preferuję
literaturę wybitnie kobiecą, ale w końcu jestem kobietą J i najlepiej
czyta mi się właśnie takie książki, które zgłębiają naszą naturę, albo też z
kobiecej perspektywy pokazują świat. Zbliża się Dzień Kobiet i myślę, że taka
lektura przypadnie do gustu wielu z nas.
Proponuję Paniom sięgnięcie po
bestseller francuskiej pisarki Katherine Pancol „Żółte oczy krokodyla”. Jest to opowieść nie tylko o dwóch
siostrach i ich rodzinach, ale także o tym, jakie niespodzianki szykuje nam
życie, jak los może się od nas odwrócić lub przeciwnie – jak może zacząć nam
sprzyjać.
Iris to piękna, utalentowana i bogata
kobieta, która ma wszystko – urodę, pieniądze, męża i syna. To wszystko, czym
obdarzył ją los nie wystarcza jednak na tyle, żeby wciąż cieszyła się życiem. W
codzienność Iris powoli wkrada się nuda, apatia i obawa, że nic jej już nie
wzruszy, nie zadowoli i nie będzie ekscytować, a mąż odejdzie w siną dal. Na
kolejnym - śmiertelnie nudnym - spotkaniu towarzyskim, Iris rzuca uwagę, że
pracuje nad książką, w dodatku historyczną, której akcja toczy się w XII wieku.
Siostra Iris - Joséphine, mieszka na przedmieściach Paryża,
ma dwie córki i męża, który właśnie stracił pracę. Joséphine uważa siebie za
brzydką, grubą i niezbyt rozgarniętą kobietę, mimo, że ukończyła studia
historyczne – jej pasją jest XII wiek. Nieraz myśli, że to właśnie w tamtym
okresie dziejów powinna się była urodzić, tak nie pasuje do dzisiejszych
czasów. Jej świat wywraca się do góry nogami, gdy się okazuje, że mąż ma
kochankę. Joséphine postanawia więc rozpocząć życie na nowo, już bez męża, ale
za to z problemami finansowymi, kłopotami z dziećmi i z wiecznie czepiającą się
jej wyborów matką.
Pewnego dnia Iris, przyciśnięta do
muru przez potencjalnego wydawcę, prosi siostrę o przysługę – Joséphine ma
napisać książkę i zgarnąć za nią pieniądze, ale to Iris ma figurować jako
autorka i pomysłodawca powieści. Oczywiście, Iris jako ta piękniejsza i
bardziej fotogeniczna siostra, ma też brać udział w promocji książki, opowiadać
o niej w mediach i zbierać wszystkie laury.
Czy rzeczywiście Joséphine zgodzi się
na taki układ ze względów finansowych? Kto na tym zyska, a kto straci i kto
zginie na fermie krokodyli w Kenii, dowiedzą się Panie z książki.J
Ps. Dla tych, którym książka się
spodoba, mam dobrą wiadomość – jest II część pt. „Wolny walc żółwi”
7) Jesienne, zamglone haiku*
„Dokąd zmierzasz,
Mały pielgrzymie?
Tam, gdzie wieją jesienne wichry”
Mały pielgrzymie?
Tam, gdzie wieją jesienne wichry”
Issa
Jesień z oknem stała się oczywistością
- zamgloną, nostalgiczną i pełną magii. Delikatne pasma babiego lata wplątują
się we włosy i liście, gnane szalonym wiatrem. Jednak te jesienne, złote dni
sprzyjają zamyśleniu, zatrzymaniu się, sięgnięciu po książkę, która ten nastrój
podtrzyma. Chciałam dziś zachęcić Państwa do czytania wierszy. Niekoniecznie
tych długich, zdawałoby się nie mających końca, ale tych krótkich, które w
skondensowany sposób potrafią opisać i zatrzymać chwile i emocje. Haiku i nieco dłuższe formy poetyckie w
wyjątkowy sposób potrafią oddać nastrój chwili, tej radosnej, jak i wypełnionej
smutkiem i tęsknotą.
Issa, ostatni wybitny twórca haiku
(1763 - 1826), w tłumaczeniu Czesława Miłosza, tak pisał:
„Dzisiaj i ty
Jesteś goły,
Jesienny księżycu.”
„Dobry świat: rosa
Kapie po kropli,
Po dwie.”
„Nie płaczcie, owady –
Kochankowie – gwiazdy
Też muszą się rozstać.”
„Świat rozpaczy i bólu.
Kwiaty kwitną
Nawet wtedy.”
O jesieni i uczuciach, w dłuższej
formie, przepięknie pisała także japońska poetka - Izumi Shikibu:
„Jakiego koloru
jest ten jesienny wiatr
Czuję, że może poplamić
me ciało swoim powiewem”
„Zbłąkany wiatr
niczym zeszłej jesieni
tylko krople łez na rękawie
są świeże”
„Światło księżyca
rozlewa się poprzez drzewa
moje serce
wypełnia się po brzegi
jesienią.”
„Dokąd tak spieszysz się?
Przecież zobaczysz
ten sam księżyc wieczorem
gdziekolwiek pójdziesz.”
Inna japońska poetka - Ono no Komachi
- w ten sposób opisywała świat i jego tęsknoty:
„Ten porzucony dom
błyszczący w górskiej wiosce –
ileż nocy jesienny księżyc
spędził tutaj?”
„Smutne to że wciąż jeszcze
spodziewam się ujrzeć Ciebie
nawet teraz
gdy moje życie jest niczym łodyga
zboża
na jesiennym wietrze.”
„Choć nie ma chwili
bym nie tęskniła
jak dziwnie
jesienny półmrok
przenika mnie.”
Na koniec zostawiam przykład
współczesnego haiku, również w tłumaczeniu Czesława Miłosza:
Odeszła -
Waza dzikich astrów
Na stole w kuchni.
Waza dzikich astrów
Na stole w kuchni.
Richard Crist
Wiosłując
Z mgły
W jaskrawe kolory.
Z mgły
W jaskrawe kolory.
Larry Gates
Słońce i księżyc
W tym samym niebie.
Drobna dłoń mojej żony.
W tym samym niebie.
Drobna dłoń mojej żony.
Gary Hotham
Przez małe
dziurki
W skrzynce do listów
Promień słońca na niebieskim znaczku.
W skrzynce do listów
Promień słońca na niebieskim znaczku.
Cor Van Den Heuvel
*Haiku-
miniaturowa japońska forma poetycka reprezentatywna dla okresu Edo (1603-1868),
będąca próbą zapisania chwili, teraźniejszości. Klasyczne japońskie haiku składa
się z 17 sylab i zawiera trzy wersy (po 5, 7 i 5 sylab), ale poeci piszący w
innych językach, ze względu na ich odmienną budowę, często nie stosują
japońskiego metrum, zachowując jednak ducha tej sztuki.
6) „Jedz, módl się, kochaj”
Główną bohaterką i zarazem autorką
książki „Jedz, módl się, kochaj” jest
Elizabeth Gilbert – dziennikarka, pisarka, podróżniczka. Elizabeth miała
wszystko to, o czym zazwyczaj marzą kobiety – dobrego, kochającego męża,
wspaniały dom i satysfakcjonującą pracę. I plany dotyczące macierzyństwa. Nie powinna
mieć pretensji do losu, a jednak dotychczasowe życie przestało jej wystarczać.
Pewnej nocy obudziła się w swoim apartamencie na przedmieściach Nowego Yorku,
by kolejną noc z rzędu ukryć się w łazience i płakać. Tej nocy uzmysłowiła
sobie, że nie chce już swojego małżeństwa, ani tego pięknego mieszkania, nie
chce też dziecka. Klęcząc na podłodze zaczęła się modlić do Boga, szukając
odpowiedzi na pytanie, co ma dalej zrobić. Mimo, że nie otrzymała konkretnej
odpowiedzi, wiedziała, że tak dłużej nie może być. Po 8 miesiącach rozwiodła
się z mężem, a rozwód był jednym z najgorszych przeżyć w jej życiu. Przypłaciła
go depresją, załamaniem nerwowym i kolejnymi nieprzespanymi nocami. Na całą tę
sytuację nie pomógł nawet romans z młodym aktorem i pisarzem, Dawidem. Ale
paradoksalnie, to dzięki niemu udało jej się wrócić do realnego świata. To u
Dawida po raz pierwszy zobaczyła zdjęcie hinduskiej guru i postanowiła spotkać
się z nią. Przedtem jednak wyjechała na Bali w związku ze zleceniem z pewnego
wydawnictwa. Tam poznała starego szamana, który jej przepowiedział, że będzie
miała jedno dziecko i że wróci na Bali, żeby uczyć go języka angielskiego.
Elizabeth postanowiła więc
uporządkować wszystko i poszukać równowagi w swoim życiu, odbywając podróż do
trzech krajów na „I” – Italii, Indii i Indonezji. W każdym z tych krajów
spędziła po 4 miesiące. Podróż, którą odbyła, na zawsze zmieniła jej
życie.
Opis każdego z miejsc, w których była,
jest pełen smaków i zapachów. Nieomal czuć włoską pizzę, makaron Bolognese czy
też świeże, pachnące cappuccino. Elizabeth poznaje nowych przyjaciół i poznaje
samą siebie. Pomaga innym, ale i jej pomagają.
Polecam gorąco tę powieść. Mimo wielu
przykrych zdarzeń, jakie spotkały Elizabeth, książka jest pełna optymizmu. Daje
nam wiarę w to, że w życiu można wszystko zmienić, jeśli się tylko chce. Że
można odnaleźć siebie na nowo. I na nowo poukładać swoje życie.
„Jedz, módl się, kochaj” doczekało się
ekranizacji w 2010 roku. W rolę Elizabeth wcieliła się Julia Roberts i myślę,
że to był trafny wybór. Film również polecam, chociażby ze względu na wspaniałe
krajobrazy.
5) “Modlitwa żaby” Anthony de Mello
Kilka
lat temu zupełnie przypadkowo trafiłam na „Modlitwę żaby” Anthonego de Mello.
Ten zbiór opowiastek pochodzących z różnych kultur
i religii wywarł na mnie ogromne wrażenie, sprawił, że zaczęłam inaczej patrzeć na otaczający mnie świat. Zaczęłam dostrzegać ulotne rzeczy, sprawy, zjawiska. Nawet przyroda wydawała mi się inna, gdy spojrzałam na nią oczami tego hinduskiego jezuity. O Bogu też zaczęłam inaczej myśleć. Prościej, z większą ufnością, wiarą i przekonaniem, że jest On w każdym z nas. Gdy sięgam po książki de Mello moje myśli wędrują ku niebu, wypełnia mnie trudna do opisania nostalgia, tęsknota za osiągnięciem doskonałości i poznaniem Prawdy.
i religii wywarł na mnie ogromne wrażenie, sprawił, że zaczęłam inaczej patrzeć na otaczający mnie świat. Zaczęłam dostrzegać ulotne rzeczy, sprawy, zjawiska. Nawet przyroda wydawała mi się inna, gdy spojrzałam na nią oczami tego hinduskiego jezuity. O Bogu też zaczęłam inaczej myśleć. Prościej, z większą ufnością, wiarą i przekonaniem, że jest On w każdym z nas. Gdy sięgam po książki de Mello moje myśli wędrują ku niebu, wypełnia mnie trudna do opisania nostalgia, tęsknota za osiągnięciem doskonałości i poznaniem Prawdy.
Anthony
de Mello był także psychoterapeutą, mistykiem, przewodnikiem duchowym, którego
książki zostały skrytykowane przez Kościół Katolicki za to, że zawarte w nich
poglądy za bardzo odbiegają od doktryny katolickiej w stronę religii Wschodu i panteizmu (utożsamiającego
boga ze światem, rozumianym jako przyroda).[1]
Jednak dla mnie przypowieści, anegdoty czy bajki zawarte m.in. w „Modlitwie
żaby” czy „Minucie mądrości” burzą schematy myślowe, zmuszają do zastanowienia
się nad codziennością pod zupełnie innym kątem niż dotychczas i dlatego są tak
pociągającą lekturą.
Anthony de Mello był utalentowanym
mówcą, kierował centrum kształcenia przewodników duchowych, prowadził zajęcia i
kursy z zakresu medytacji. Po jego śmierci
opublikowano „Przebudzenie” i „Wezwanie do miłości” – to zbiory
konferencji rekolekcyjnych, zebranych przez przyjaciół.[2]
Żeby zachęcić Państwa do czytania
przytoczę kilka przypowieści ze zbiorów, o których wspomniałam wyżej.
BIJĄCY BRAWA ANIOŁ - Według
starodawnej legendy, kiedy Bóg stwarzał świat, zwróciło się do niego czterech
aniołów. Pierwszy powiedział: „Jak ty to robisz?” Drugi:, „Czemu to robisz?”,
trzeci: Czy mogę w czymś pomóc?” Czwarty: „Ile to jest warte?” Pierwszy był
naukowcem; drugi filozofem; trzeci altruistą, a czwarty, pośrednikiem w handlu
nieruchomościami. Piąty anioł przyglądał się w zadziwieniu i bił brawo z
bezmiernego zachwytu. Ten był mistykiem.
BÓG I CIASTKA - Matka: „Czy
wiedziałeś, że Bóg był obecny, kiedy ukradłeś to ciastko z kuchni?” „Tak”. „I
że cały czas na ciebie patrzył?” „Tak”. „I jak myślisz, co do ciebie mówił?”
„Mówił: Nie ma tu nikogo oprócz nas dwóch - weź dwa”.
DOKTOR WIE LEPIEJ - Wiara w autorytety
zagraża postrzeganiu: Lekarz pochylił się nad postacią leżącą bez życia w
łóżku. Potem wyprostował się i powiedział: „Przykro mi to mówić, ale pani męża
nie ma już wśród nas, moja droga”. Słaby głos protestu doszedł od postaci
leżącej bez życia w łóżku: „Nie, ja jeszcze żyję”. „Nie odzywaj się”,
powiedziała kobieta. „Pan doktor wie lepiej od ciebie”.
SIEDZENIE NA OGRODZENIU Z DRUTU -
Młody naukowiec chwalił się w obecności guru osiągnięciami współczesnej nauki.
Potrafimy latać, jak ptaki”, mówił. Potrafimy robić to, co ptaki potrafią!”
„Oprócz siedzenia na ogrodzeniu z drutu kolczastego”, powiedział guru.
AKORDEONISTA Lekarz dokładnie zbadał
pacjenta i powiedział: „Miał pan zapalenie płuc- Jest Pan muzykiem, prawda?”
„Tak”, odparł zdziwiony mężczyzna. „I gra pan na instrumencie dętym!” „Zgadza
się. Skąd pan wiedział?” „Bardzo proste, mój drogi panie! Jest wyraźne
przemęczenie płuc i krtań jest zaczerwieniona, bez wątpienia z powodu silnego
ciśnienia. Proszę mi powiedzieć, na jakim instrumencie pan gra?' „Na akordeonie”.
Niebezpieczeństwo nieomylności.
JASNOŚĆ - Nie szukajcie Boga - rzekł
Mistrz. - Po prostu patrzcie, a wszystko się wam objawi. - Ale jak mamy
patrzeć? - Za każdym razem, kiedy patrzycie na cokolwiek, starajcie się widzieć
tylko to, co jest, i nic innego. Uczniowie byli wyraźnie zdezorientowani, więc
Mistrz wyłożył to prościej: - Na przykład, kiedy spoglądacie na księżyc,
starajcie się widzieć jedynie księżyc i nic ponadto. - A cóż innego oprócz
księżyca można widzieć, kiedy się na niego patrzy? - Człowiek głodny mógłby
zobaczyć krąg sera. Zakochany - twarz ukochanej osoby.
ZŁUDZENIE - Jak mógłbym osiągnąć życie
wieczne? - Życie wieczne jest teraz. Wejdź w teraźniejszość. - Ależ czy ja nie
jestem obecny w teraźniejszości? Nie. - Dlaczego? Dlatego że nie zerwałeś z
twoją przeszłością. - Dlaczego miałbym się rozstawać z moją przeszłością? Nie
wszystko w niej było złe. - Z przeszłością należy się rozstać nie dlatego, że
była zła, lecz dlatego, że jest martwa.
POSTĘP - Młody człowiek roztrwonił
cały odziedziczony majątek. Kiedy został bez grosza, odkrył również, jak zwykle
w takich wypadkach, że opuścili go przyjaciele. Nie wiedząc, co dalej robić,
udał się do Mistrza i zapytał go: - Co się stanie ze mną? Nie mam pieniędzy ani
przyjaciół. - Nie martw się, synu. Zapamiętaj sobie moje słowa: wszystko znów
będzie dobrze. W oczach młodego człowieka błysnął promień nadziei. - Czy znów
będę bogaty? - Nie. Przyzwyczaisz się do tego, że będziesz sam i bez grosza.
SZCZĘŚCIE - Potrzebuję pomocy -
natychmiast - inaczej oszaleję! Mieszkamy w małym pokoju - moja żona, moje
dzieci i moi teściowie. Jesteśmy na granicy wytrzymałości, krzyczymy i
wrzeszczymy na siebie. Ten pokój - to piekło! - Czy obiecujesz, że spełnisz wszystko,
co ci polecę - powiedział Mistrz z wielką powagą. - Przysięgam, że spełnię
wszystko. Doskonale. Ile macie zwierząt? - Krowę, kozę i sześć kur. ? Wprowadź
je wszystkie do waszego pokoju. I przyjdź do mnie za tydzień. Uczeń przeraził
się, ale przecież obiecał być posłusznym. Wprowadził zwierzęta do pokoju.
Wrócił po tygodniu, w stanie godnym politowania, i skarżył się: - Jestem
kłębkiem nerwów. Ten brud, smród i hałas! Wkrótce chyba wszyscy postradamy
zmysły! - Wracaj do domu - powiedział Mistrz - i wyprowadź zwierzęta z pokoju.
Człowiek pobiegł szybko do domu. Następnego dnia wrócił, promieniejąc z
radości. - Jak cudowne jest życie! Wyprowadziliśmy zwierzęta. Nasz dom stał się
rajem. Co za spokój, jak czysto i ile przestrzeni mamy dla siebie!
UCIECZKA - Mistrz już za życia stał
się legendą. Opowiadano, że pewnego razu Bóg szukał jego rady: - Chciałbym
zabawić się z ludźmi w chowanego. Pytałem aniołów, jakie jest najlepsze miejsce
na kryjówkę. Jedni mówią, że głębie oceanu. Inni, że szczyt najwyższej góry.
Jeszcze inni, że niewidoczna strona tarczy księżyca lub któraś z odległych
gwiazd. A co ty mi radzisz? Mistrz odpowiedział: - Ukryj się w ludzkim sercu.
To ostatnie miejsce, o którym pomyślą.
4) „Godziny”
Dzisiaj
napiszę Państwu o filmie nakręconym na podstawie książki Michaela Cunninghama, a w reżyserii Stephena
Daldry pod tytułem „Godziny” („The Hours”). Ze wspaniałymi rolami Nicole Kidman, Julianne Moore i
Meryl Streep. Myślę, że już sama obsada stanowi zachętę do obejrzenia tego
filmu.
„Godziny” urzekły mnie od pierwszych scen i to chyba najpierw
wspaniałą muzyką Philipa Glassa, a dopiero potem swoją atmosferą, stopniowo
narastającym napięciem i nieprzewidywalnymi zwrotami akcji. Myliłby się jednak
ten, kto sądzi, że jest to film akcjiJ, bo nie jest i myślę też, że nie każdemu przypadnie do gustu jego
psychologiczna osnowa i próba zagłębienia się w naturę kobiecej duszy.
Jest to
film o kobietach, które pozornie wiodą szczęśliwe życie, które w codzienności
próbują odnaleźć siebie i swój cel. Które - jak się okazuje - żyją nie tak jakby chciały, ale tak jak inni
tego oczekują.
Film
otwiera scena zbierającej kamienie i wchodzącej do rzeki Virginii Woolf,
angielskiej pisarki, pracującej właśnie nad książką pt. „Pani Dalloway”.
Virginia, po pobycie w szpitalu w związku z chorobą psychiczną, próbuje
funkcjonować w wiejskiej posiadłości, pod okiem kochającego męża. Narastająca w
niej depresja powoduje, że nie jest w stanie sprostać wymaganiom otoczenia i
siebie samej i wybiera inną drogę.
Kolejną
bohaterką jest Laura Brown (Julianne Moore), przykładna żona i matka, która
oczekując swego drugiego dziecka czyta „Panią Dalloway”. Planuje też przyjęcie
urodzinowe dla męża, mimo że upieczenie ciasta nie należy do jej ulubionych
zajęć. Laura pozornie jest szczęśliwa, ale tak naprawdę nie umie (nie chce?)
być wzorową panią domu.
Clarissa
Vaughan (Meryl Streep) pracuje w wydawnictwie, jest kobietą wyzwoloną,
niezależną finansowo, żyjącą od kilku lat z kobietą. Jej świat kręci się jednak
wokół umierającego na AIDS pisarza, jej wielkiej (jedynej?) miłości. Richard
(Ed Harris) otrzymuje nagrodę literacką, a Clarissa (nazwana przez niego panią
Dalloway) organizuje z tej okazji przyjęcie dla znajomych i przyjaciół. Te
plany przerywa jednak tragiczne wydarzenie…
Książka
„Pani Dalloway” Virginii Woolf (którą gra ucharakteryzowana nie do poznania
Nicole Kidman) łączy wszystkie trzy bohaterki, żyjące w różnych epokach. Mimo,
że ich codzienność osadzona jest w innych realiach, ich emocje, przeżycia i
uczucia są te same. Pod maską obojętności, chłodu i konwenansów kryją się
głębokie namiętności, pasje, prawdziwe odczucia. Próby zerwania ze sztucznością
i udawaniem i życie zgodne z własnym „ja” wiążą się jednak z bólem, odtrąceniem
i niezrozumieniem otoczenia. Dla niektórych więc jedynym wyjściem wydaje się
samobójstwo…
Polecam ten
film, co prawda trudny w odbiorze, nie będący obrazem lekkim, łatwym i
przyjemnym, ale zmuszającym do refleksji, do przemyślenia, czego tak naprawdę
chcemy w życiu. Czy żyjemy w zgodzie ze sobą czy według czyichś reguł i wyobrażeń. Czy odnajdujemy sens w codziennych
zmaganiach czy też potrzeba nam czegoś więcej.
Powtarzający
się muzyczny motyw jak klamra spina wydarzenia i buduje nastrój, któremu
poddajemy się niespiesznie, bo przecież godziny mijają powoli.
3) „Gdybyś mnie teraz zobaczył” i „Cedry pod
śniegiem”
Podążać za
marzeniami nie jest łatwo. Marzenia są nierealne i rzadko można je spełnić,
więc nie ma sensu marzyć o czymkolwiek…… Tak myślała bohaterka książki Cecelii
Ahern „Gdybyś mnie teraz zobaczył”.
Elizabeth
Egan nie miała łatwego życia – matka zostawiła rodzinę kilkanaście lat temu,
ojciec nie umiał znaleźć z nią wspólnego języka, a młodsza siostra wciąż
przysparzała kłopotów i to nie małego kalibru, np. zostawiając Elizabeth synka
na wychowanie. Gdzie w takiej sytuacji znaleźć miejsce i czas na przyjemności,
na poukładanie własnego życia, gdy trzeba się zając cudzym, być na każde
zawołanie, gdy siostra znów wpadnie w tarapaty, a siostrzeniec wymyśli sobie przyjaciela
Ivana. Przyjaciela, którego widzi tylko on…
Pewnego
dnia poukładana codzienność, zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach,
zaczyna się zmieniać, gdy Elizabeth też zaczyna widzieć Ivana, jak się okazuje
wcale nie małego chłopca, ale przystojnego mężczyznę, zresztą w niebieskich
adidasachJ. Ivan rozumie wszystkie rozterki Elizabeth, potrafi ją wysłuchać, pocieszyć, rozśmieszyć, ale i
namówić do wielu szalonych rzeczy, których dotąd nie robiła, np. biegać po łące
i łapać dmuchawce. Albo zmienić wreszcie standardowy „mundurek” do pracy na
mniej zobowiązujący strój. Pod wpływem Ivana Elizabeth nie tylko się zmienia,
poznaje bolesną przeszłość, której do tej pory nie dopuszczała do swojej
świadomości, ale i otwiera się na miłość…. Czy Elizabeth kiedykolwiek się
dowie, kim był Ivan i skąd się wziął? Jak się potoczyły dalsze losy całej
rodziny, dowiemy się sięgając po tę książkę. Polecam ją zwłaszcza Paniom, gdyż
jest pełna ciepła, specyficznego nastroju, dająca nadzieję na lepszą
przyszłość. Jeśli ktoś lubi bujać w obłokach i zapomnieć o codzienności, ta
książka jest dla Niego.
A dla tych,
którym romanse z wymyślonym bohaterem w tle nie przypadają do gustu polecam
książkę i film pt. „Cedry pod śniegiem”.
Akcja tej książki (i filmu oczywiścieJ) toczy się na przestrzeni wielu lat, zahaczając o II wojnę światową,
atak Japończyków na Pearl Harbor oraz powojenne losy ludzi zamieszkujących małą
amerykańską wyspę San Piedro na Pacyfiku. Główny wątek, wokół którego toczy się
akcja, dotyczy sprawy o morderstwo - młody japoński rybak Kabuo Miyamoto jest
posądzony o zamordowanie kolegi podczas połowu ryb. Poza wszelkimi dowodami, że
tę zbrodnię popełnił właśnie on, do głosu dochodzą uprzedzenia mające swoje
źródło w przeszłości, w ataku Japończyków na Pearl Harbor. Relację z przebiegu
procesu przedstawia młody amerykański dziennikarz Ishmael
Chambers (w filmie gra go Ethan Hawke), i to jego oczami widzimy opowiadaną
historię.
W tej
książce znajdziemy wszystko: wspomniane morderstwo, gorący romans młodej
Japonki i amerykańskiego chłopca, oszustwo i zdradę. Losy wszystkich osób są
nierozerwalnie związane z ziemią i plantacją truskawek.
Autor
powieści David Guterson wspaniale oddał klimat wysepki, nieomal czułam zapach i
smak truskawek, zapach cedrów, oceanu i podmuchy wiatru, niosącego piasek w
obozie dla deportowanych Japończyków. Napięcie narasta powoli, i do końca nie
wiadomo, kto odegrał kluczową rolę w wyjaśnieniu morderstwa.
Na zimowe,
ciemne popołudnia i wieczory gorąco polecam tę książkę!
2)„Życie i twórczość Leni Riefenstahl”
Nigdy
specjalnie nie przepadałam za biografiami, ale w minione wakacje przeczytałam
dwie, i może przekonam się do tej formy opisu czyjegoś życia…
Chciałam
gorąco polecić książkę Stevena Bacha
„Życie i twórczość Leni Riefenstahl”. To nazwisko nic pewnie Państwu nie
mówi, więc tym bardziej chciałam przybliżyć sylwetkę tej wybitnej niemieckiej
reżyserki i fotografki. Może ktoś stwierdzić, że cóż takiego niezwykłego jest w
opisie życia reżysera filmowego, ale już na wstępie chciałam powiedzieć, że ten
wybitny reżyser związany był wręcz nierozerwalnie z III Rzeszą i nazistami. Do
końca życia wypominano reżyserce ten „związek” i ekscytowano się domniemanym (a
może i prawdziwym) romansem z Hitlerem.
Leni
Riefenstahl (tak naprawdę Berta Helene
Amalie „Leni” Riefenstahl) urodziła
się w 1902 roku na przedmieściach Berlina. Berlin w bardzo szybkim tempie
rozrastał się i stawał nowoczesnym miastem, w którym było miejsce dla wielu
osób, zwłaszcza żądnych uciech, sławy, pieniędzy i rozgłosu. Było w nim również
miejsce dla pięknych, wyemancypowanych i ambitnych kobiet, do których Leni z
pewnością należała. Początkowo swoją karierę rozpoczęła jako aktorka i
tancerka, marząc o występach na scenie już od najmłodszych lat. Mimo sprzeciwów
surowego i sztywnego ojca, ale przy aprobacie matki Berthy, Leni rozpoczęła
naukę w szkole tańca, debiutując w 1923 roku w Tonhalle w centrum Monachium.
Dobrze rozpoczęta kariera tancerki zakończyła się dość szybko przez kontuzję
kolana, a poza tym sama Leni uznała, że po przerwie spowodowanej kontuzją nie
robi już postępów w tańcu, więc czekała na coś, co nada nowy sens jej życiu.
Zobaczyła wtedy przypadkiem film „Góra przeznaczenia”, tzw. film górski,
oferujący widzom efektowne zdjęcia pejzaży górskich i wyćwiczonych narciarzy i alpinistów. Film
wywarł na Leni tak wielkie wrażenie, że postanowiła poznać reżysera Arnolda
Fancka osobiście. I mówiąc: „Muszę poznać tego człowieka” - postawiła na swoim.
Niedługo potem wystąpiła w jego filmie „Święta góra” – melodramacie z
„pretensjami do dramatu”. Po tym filmie było jeszcze kilka następnych, w
których Leni pokazała swoją siłę, wytrzymałość na trudy realizacji, i gotowość
do poświęceń w imię „wyższych celów.” Pokazała też, że potrafi odnaleźć się, a
nawet dominować, w męskim towarzystwie. Potrafiła wzbudzić zachwyt nad sobą w
wielu mężczyznach i wykorzystać ich do swoich celów, a potem porzucić. Leni
była typem zdobywcy, i to, co chciała mieć – zazwyczaj zdobywała. Czy przez
manipulację, zdradę czy też kłamstwo.
„Nawet mi
przez myśl nie przeszło, że kiedyś zostanę reżyserką”, tak mówiła po latach,
ale całe jej dotychczasowe życie i kariera pchało ją właśnie w tę stronę. Jej
debiut reżyserski „Błękitne światło-legenda Dolomitów”, w którym sama zagrała
główną rolę, okazał się w sukcesem, ale to nie ten film uczynił z Leni legendę
kina.
W 1932 roku
odbył się wiec Hitlera w gigantycznym Sportpalast w Berlinie. Przemówienie
Hitlera tak wstrząsnęło Leni, że doznała nieomal apokaliptycznej wizji.
Postanowiła poznać „tego człowieka” i napisała do niego list. Już po kilku
dniach, w asyście nazistów wysokiego szczebla, pojechała na spotkanie z
Hitlerem, który powiedział: „Jak dojdziemy do władzy, pani będzie robiła moje
filmy”.
Hitler w
1933 roku został kanclerzem Rzeszy. W oszałamiającym wręcz tempie powstrzymano
opozycję, ograniczono wolność jednostek, wolność prasy, wolność zebrań; palono
książki, rozpoczął się bojkot Żydów. A potem nadeszła Noc Kryształowa, pierwsze
obozy koncentracyjne, a wreszcie wybuch II wojny światowej.
Leni
Riefenstahl utrzymywała zawsze, że była nieświadoma tego, co się naprawdę
działo w Niemczech. W najważniejszych momentach historii - jak utrzymywała -
zazwyczaj akurat nie było jej w kraju, bo kręciła kolejny film. Przez całe
swoje życie tak potrafiła manipulować faktami, żeby wszystko ułożyło się po jej
myśli i na jej korzyść.
Leni
rozpoczęła swój triumfalny pochód w stronę wielkiego sukcesu filmami o zjeździe
partii nazistowskiej w Norymberdze: w 1933 roku – „Zwycięstwo wiary” i w 1934 roku
- „Triumf woli”. Zwłaszcza ten drugi film, gloryfikujący nazistów i Hitlera,
uznawany jest za wybitne dzieło propagandowe. Praca nad tymi filmami,
nowatorstwo zdjęć i montażu, wspaniałe ujęcia, stopniowanie dramaturgii,
kilometry zużytej taśmy, godziny montażu, świadczą o wielkim zaangażowaniu Leni
w swoje dzieła. „Triumf woli” wyświetlano w kinach, kościołach, salkach
gimnastycznych w szkołach, a koszty produkcji zwróciły się dwa miesiące po
wejściu na ekrany. Trzeci film norymberski „Dzień wolności” Leni nakręciła w
1935 roku. Film ten pokazuje odrodzenie potęgi militarnej Niemiec, a jego
centralne miejsce zajmuje przemówienie Hitlera – „najpiękniejsza mowa Fürera”
zdaniem reżyserki.
Filmy
norymberskie miały „oswoić” Niemcy z Hitlerem, a nakręcony w 1936 roku film z
berlińskich igrzysk olimpijskich „Olympia”– oswoić
z nim świat.
z nim świat.
Leni
Riefenstahl przeszła do historii jako reżyserka, która wprowadziła nowatorskie
rozwiązania techniczne i estetyczne, ale jej życie było równie ciekawe jak
filmy - jej romanse, osobowość, załamania nerwowe, w które zapadała po
ukończeniu filmów. A co najciekawsze – prawdopodobnie miała żydowskie korzenie!
Najwybitniejsza reżyserka III Rzeszy(sic!)
Po wojnie
kilka razy stawała przed sądem, by wyprzeć się swoich powiązań z nazistami, z
tego, że jej filmy były finansowane przez Departament Filmu Ministerstwa
Propagandy Rzeszy, że była świadkiem masakry Żydów w Końskich w Polsce lub
też że wykorzystała więźniów obozu
koncentracyjnego do swojego filmu „Dolina”.
Jej przeszłość nie pozwoliła w zasadzie na kręcenie filmów po wojnie, więc
zajęła się fotografowaniem.
Nie chcę wszystkiego napisać o Leni, zresztą nie sposób tego zrobić.
Mam nadzieję, że niejedną osobę zachęciłam do sięgnięcia po biografię
niezwykłej kobiety, prącej do przodu mimo przeciwności losu, chorób, podeszłego
wieku. Zachętą niech będzie również fakt, że jako najstarsza kobieta na świecie
zdobyła uprawnienia płetwonurka. Miłej lektury!
1) „Zapomniany ogród”
Książki kocham od dawna, chyba miłością odwzajemnioną,
a na pewno od pierwszego wejrzenia… Są dla mnie nie tylko sposobem na
ewentualną nudę, na jesienne „chandrowe” popołudnia, ale i sposobem na
przeniesienie się w czasie i przestrzeni, bez specjalnych przyrządów i
wehikułów J. Mimo doby Internetu, który i mnie złapał w swoje szpony, nie wyobrażam
sobie życia bez książek, a zapach świeżego druku jest dla mnie równie kuszący,
jak zapach kurczaka z rożna.
Na łamach
naszej Bobolickiej gazety chciałam się z Państwem podzielić wrażeniami na temat
lektury książek, które przeczytałam i które aktualnie czytam.
Nie tak
dawno pożyczyłam książkę nieznanej mi dotąd australijskiej pisarki Kate Morton „ZAPOMNIANY OGRÓD”. Myślę,
że w ogóle pisarze australijscy nie są zbyt dobrze znani w Polsce, ale może
tylko ja ich nie znam ;) Książka ta była bestsellerem w Australii, a także w
USA i Wielkiej Brytanii, nagrodzili ją nie tylko księgarze, ale i czytelnicy,
więc coś w niej musi być…
„Zapomniany
ogród” może się kojarzyć z „Tajemniczym ogrodem” i nie będzie w tym przesady,
gdyż ta wielowątkowa opowieść jest nie tylko pełna tajemnic, intryg, długo nie
rozwiązanych i głęboko skrywanych rodzinnych sekretów, a także przesiąknięta
atmosferą końca wieku XIX i początku XX. Przed oczami przesuwają się nam obrazy
zarówno wielkich posiadłości ziemskich, bogactwa, pięknych kobiet w
szeleszczących sukniach, ale i obrazy życia biedoty w wiktoriańskim Londynie,
wśród mgły i zapachów z rynsztoka.
Książka
rozpoczyna się w roku 1913, w Londynie. W przededniu I wojny światowej ludzie masowo
opuszczają Europę, szukając schronienia w innych częściach świata. W porcie,
czekając na długi rejs, na pokładzie olbrzymiego statku płynącego do Australii,
chowa się za drewnianymi beczkami mała dziewczynka. Dziewczynka jest sama, ma
ze sobą tylko małą walizeczkę i czeka na Autorkę. Nikomu nie może powiedzieć,
kim jest i skąd się wzięła na tym statku. To była tajemnica…
Potem
przenosimy się do Brisbane w Australli, do roku 1930, kiedy to dla dorosłej
Nell zorganizowano przyjęcie urodzinowe, które niestety nie kończy się dobrze -
Hughie, jej ojciec, wyjawia tajemnicę skrywaną przez 17 lat…
Po wielu
latach, w roku 2005 przy łóżku chorej i starej Nell czuwa wnuczka Cassandra.
Nie opuszcza babci nawet na krok, bo śmierć czeka już za drzwiami. Nell umiera,
pozostawiając po sobie nie wyjaśnioną historię sprzed lat, związaną z małą
walizeczką ukrytą pod łóżkiem.
Jeden z
ciekawych wątków powieści dotyczy Elizy Makepeace i jej matki Georgiany
Mountrachet, pochodzącej z arystokratycznej rodziny, mieszkającej w posiadłości
ziemskiej Blackhurst. Obok tej posiadłości, na szczycie klifu stała mała
chatka. Otaczał ją zapomniany ogród i prowadzący do niego tunel.
Nie zdradzę
więcej. Książka jest pełna postaci i wydarzeń; przeplatana przejściami w czasie
i przestrzeni (co utrudnia nieco czytanie) sprawia, że rozsmakowujemy się w
powolnym odkrywaniu prawdziwego życia Nell i jej rodziny. Dodatkowo, co kilka rozdziałów, można przeczytać kilka
baśni Elizy Makepaece, np. „Oczy wiedźmy”, „Złote jajo”, „Lot kukułki”. Zakończenie
jest tak zaskakujące, że dosłownie do ostatnich stron nie wiadomo kim była
Nell, i jaką rolę w jej życiu odegrała Autorka. Zachęcam gorąco do
przeczytania!
1 komentarz:
Asiu dobra jesteś w recenzowaniu książek. Taka lekkość w pisaniu i budowanie ciekawości, aż się chce sięgnąć po tę proponowaną przez Ciebie książkę.
Prześlij komentarz