sobota, 16 maja 2015

Podły los

Nie wiem kiedy minął kwiecień i zaczął się maj...Bzy wciąż jeszcze nie są na dobre rozwinięte, a ciepło idzie i znika, jak zjawa. Coraz częściej ogarnia mnie melancholia. Nie mogę płakać. Nie mogę krzyczeć. Nie chce mi się śmiać. Nic mi się nie chce. Jakbym była odrętwiała. Odurzona. Walnięta obuchem. Tęsknię do chwil beztroski, jako takiej, choć na chwilę, choć na parę dni, na parę godzin...Ale się cholera nie udaje. 
Nieraz się zastanawiam, chociaż jako chrześcijanka/ katoliczka, zapewne nie powinnam, że chyba rację mają te religie, w których uważa się, że za zło w poprzednim wcieleniu, teraz trzeba odpokutować. Takie rozumienie jest łatwiejsze. Wiesz, że kiedyś tam robiłeś źle, postąpiłeś paskudnie, to teraz cierp. A jak sobie wytłumaczyć, kiedy się nie wierzy w poprzednie wcielenia? W obecne odkupienie poprzednich grzechów?  
Sens obecnego cierpienia gdzieś mi umyka, coraz bardziej. Zaczynam mieć coraz mniej sił, coraz mniej cierpliwości, coraz mniej zdrowia. Może to depresja? 
Cała rodzina jest chora. Matka, ojciec, córka, brat, bratowa. Chwilami nie wiadomo kogo ratować, kogo zawozić do lekarza, a kogo przywozić i kim się opiekować na już i na potem. Trzy mukowiscydozy (z cukrzycami, osteoporozami, nadciśnieniami, chorymi wątrobami, trzustkami, jelitami, itp., itd), jeden rak płuc, jeden stan po udarze i dwóch ciężkich operacjach jelit. Chciałby się ktoś zamienić? Nieraz myślę, że podpisałabym cyrograf, byle choć na rok być wolnym od chorób. Od ciągłego strachu, lęku, niepokoju. Nieprzespanych nocy nikt nie zliczy. Nieprzespanych, przerywanych, z walącym sercem, z omamami, że ktoś dzwoni do drzwi, że chyba dzwoni telefon, i pewnie coś się stało.... Permanentny stres, który daje się zagłuszyć tylko na chwilę, tylko na trochę, który spycha się do podświadomości z nadzieją, że wreszcie odejdzie. Ale nie odchodzi. Nadzieja, że kolejny rok będzie lepszy, umiera w zarodku, bo od lat każdy kolejny rok jest gorszy. Niczego nie udaje się zakończyć, bo jak?
Jak sobie to wszystko poukładać, usprawiedliwić los, że jest taki podły, bo co? Bo co takiego zrobiliśmy kiedyś? A jeśli nic nie zrobiliśmy, to dlaczego teraz tak mamy? Bo tak wypadło? A dlaczego nie wypadło na sąsiadów? Rzadko zadawałam sobie takie pytania, ale w ostatnim czasie jestem coraz bardziej wściekła na życie i los. Mam go dość.