Zmarła kolejna młoda osoba, chorująca
na mukowiscydozę….. Nie znałyśmy się dobrze, mogę nawet stwierdzić, że w ogóle
się nie znałyśmy - miałyśmy okazję spotkać się tylko raz, w Falentach. Ale zapamiętałam
Ją uśmiechniętą, zadowoloną, robiłam Jej zresztą zdjęcie z przyjaciółką….
To
wciąż i zawsze boli. Gdy odchodzą Ci, których niekoniecznie znamy, ale są tak samo napiętnowani
przez chorobę jak my. Bo od razu zadajemy
sobie pytanie, kto następny? Na kogo czyha teraz to cholerne przeznaczenie? Ilu
znajomych można pochować? W myślach, w sercu, ale i fizycznie-na cmentarzu.
Z iloma osobami śmialiśmy się do
rozpuku w Rabce, robiliśmy psikusy doktorowi, albo stawaliśmy okoniem, gdy pielęgniarki
nas ustawiały i kazały iść spać. A ile razy przyszywaliśmy kogoś do pościeli, malowaliśmy
chłopakom paznokcie u nóg, albo chowaliśmy ubrania. Słyszałam wiele takich
opowieści, sama brałam udział tylko w niektórych, bo oni byli bardzo młodzi, a
ja już po studiach. Co nie przeszkadzało mi jeździć z kroplówką na wieszaku z
kółkami po całym korytarzu, i wygłupiać się z tymi, którzy mieli ochotę. Nigdy ich
nie zapomnę, mimo że tak naprawdę nie byłam z nimi aż tak zżyta, bo w
dzieciństwie nie jeździłam do Rabki.
Dwie
Anie, Ziuta, Marta, Tomek, Paweł, dwóch Andrzejów, Tomek, Monika, Ewa, Żaneta,
Artur, Aneta, Sergiusz, Renia, Iga, Kinga, Gosia…. To tylko niektórzy, młodsi
ode mnie sporo, których zawsze będę pamiętała. A ilu w ogóle nie znałam, o ilu
nie słyszałam… chyba nawet nie chcę wiedzieć…
Od
Anety mam tom wierszy księdza Jana Twardowskiego, od Ani - kasety z muzyką
Clannad i nie tylko, po Ziucie zostały listy, po Marcie „Jeden dzień życia
chorego na mukowiscydozę”, itp. itd. Gdy jakiś szczegół przypomni mi o nich, wciąż
nie wierzę, że pozostały tylko wspomnienia.
Czy ktoś z nas dopuszcza do
świadomości myśl, że dzisiaj jest dobrze, a jutro już tak źle, że można się
spodziewać wszystkiego? Wszystkiego najgorszego? Bo jak to? Dzisiaj się obudziłam,
może nie najlepiej się czułam, a jutro już jestem w szpitalu, a pojutrze mnie
nie ma???? Jak to możliwe??? Jak się na to przygotować? Jak się przyzwyczaić do
takiej myśli? Niech mi ktoś powie? Jak Ci ludzie w wieku 20 lat mają się
przygotować do świadomości, że mogą zaraz umrzeć??? Że jeszcze nic w życiu nie
przeżyli, nie zdążyli przeżyć, bo tylko choroba, szpital i niewiele więcej. Bo szkoła
nie, studia też nie, o małżeństwie i dzieciach to już niewielu zapewne myśli. Bo
takich szczęśliwców, to na palcach jednej ręki można policzyć… Ile trzeba mieć
w sobie siły, żeby uwierzyć, że takie życie ma jakiś sens, że po coś
przyszliśmy jednak na świat. I nie zwariować od tych pytań i tych wątpliwości…
I
to niedowierzanie, że życie nie jest jednak wieczne, że odchodzą nie tylko Ci, których
nie znamy, którzy gdzieś tam sobie chodzą lub przemykają po ulicach. Nasi bliscy
nie umierają, tak nam się wydaje, bo jak bez nich będzie wyglądał świat? Czym i
kim zapełnimy tę pustkę, która została, w sercu, w duszy, w głębi nas…
Pamiętamy o Was wszystkich….
***
zakochani w życiu
odchodzą w dal
nie widać śladu ich stóp
zakochani w życiu
odchodzą w dal
nie znając swych dróg