czwartek, 27 marca 2014

„Przegląd szpitalny”

http://blogroku.pl/2014/kategorie/-przegla-d-szpitalny-,bxf,tekst.html


W szpitalu, jak w mało którym miejscu można znaleźć przekrój całego społeczeństwa. Nigdy się nie wie, z kim nas położą, kto obok będzie chrapał i kto nie da człowiekowi spać z różnych innych względów. Z drżeniem serca czeka się na wybór sali, i kiedy już ze stertą tobołków siada się na swoim szpitalnym łóżku, zaczyna się dyskretne rzucanie oczami na boki, któż to leży na sąsiednim wyrku. Jest różnie, powiem oględnie. Czasem trafi się na młodą dziewczynę, czasem na mocno starszą panią, która w życiu przeżyła już prawie wszystko, a czasem na dojrzałą 50-tkę, z którą i pośmiać się można i pogadać, a i jakby co umówić się na zejście do kaplicy na niedzielną mszę.
Tym razem trafiłam na całą plejadę postaci i cały przekrój wiekowy. Była i dziewczyna (o, pardon kobieta) w moim wieku, były i staruszki, i była młódka, która „pracuje” nad ciążą i czeka na różnorodne wyniku badań, czy aby się nadaje na matkę. Dostawałyśmy różne leki – ktoś brał chemię, ktoś antybiotyki; dostawałyśmy coś, żeby się nie udusić, i coś, żeby jakoś zasnąć. A i tak ja prawie wcale nie spałam, bo albo ktoś chrapał 8 godzin non-stop, albo kaszlał też prawie tyle, albo z korytarza dochodziły dźwięki dzwonków wzywających pielęgniarki, albo dla odmiany ktoś miał grypę żołądkową (chyba) i odgłosy jakby ryczącego jelenia niosły się w ciszy jak gromy z burzowego nieba. Łatwo więc nie było.
Życie szpitalne zaczyna się po 5, o ile oczywiście wcześniej się śpi, bo jak nie, to trudno. Po 5, jak wspomniałam, zaczyna się dla nowo przybyłych, nowy jasny dzień i podstawowe badania-trzeba zrobić siusiu, do słoiczka, napluć do słoiczka, no i wystawić rękę do pobrania krwi. Na szczęście kochane pielęgniarki zazwyczaj stają nad łóżkiem skazańca, i na śpika nieomal pobierają tę krew, ale i zdarza się tak, że jak wreszcie człowiek zaśnie snem sprawiedliwego ok. 3, to o 5.30 zapala się światło na suficie i ogłupiały ze strachu pacjent nieomal wylatuje z łóżka w stronę gabinetu zabiegowego. W mocno przewietrzonym pomieszczeniu, zakrywając się lichym szlafroczkiem, pacjent poddaje się torturom. Zmaltretowany, wraca do sali,  próbuje znów zasnąć. Zasypia. Ktoś zaczyna kaszleć. Budzi się druga pani, idzie się kąpać. Zasypiam. Wraca pani z kąpieli, otwiera metalową szafkę, zamyka szafkę, otwiera szafkę, zamyka drzwi. Odsłania okno, zasuwa zamek w kosmetyczce. Trzecia pani zaczyna kaszleć. Zasypiam. Nagle zapalone światło znów wyrywa ze snu, to ekipa sprzątająca. Usiłuję nie otwierać oczu, ale jakaś kudłata wajcha nade mną się miota - to na lampce ktoś wyciera kurz. Przesuwane są krzesła. Grzechoczą żaluzje na oknach. A po umyciu podłogi zapada błoga cisza, no chyba, że ktoś znów zaczyna kaszleć. Po 7 pobudka na całego, bo trzeba zrobić inhalacje, doprowadzić się do porządku, iść na drenaż, tudzież różnorodne badania dodatkowe, żeby co niektóre odbębnić przed śniadaniem. Również przed jedzeniem jest wizyta lekarska, więc na nudę od rana nie można narzekać.
Czasami na śniadanie czeka się do południa, bo niektóre badania są na czczo, a kolejka pacjentów długa, więc trwają spekulacje, o której kogo wezmą: na tomografię/rezonans płuc, na usg brzucha, na fiberoskopię, i na inne rzeczy. W zasadzie najfajniejsza jest fiberoskopia, bo człowieka usypiają, i nic się nie pamięta. Odlot totalny! Do rodziny napisałam takiego sms-a: „Już no. Jestem na gaju”. Byłam pewna, że już oprzytomniałam… Wszyscy normalni ludzie śpią po fiberoskopii, ja oczywiście nie. Oczy przymykam, próbuję złapać sen, ale on nie nadchodzi. Wkurzona więc siadam na łóżku, i  czekam na jedzonko.
A propos jedzonka. Tym razem nie było tak źle. Trafił się nawet śledzik w śmietanie, wątróbka drobiowa i smażona pierś z kurczaka. Zupki tradycyjnie w jednym smaku - selerowym, poza tą, w której pływały dwa ziarnka grochu. To była ponoć grochówka…
Wracając do przeglądu szpitalnych postaci, to było na co popatrzeć tym razem. W przenośni i dosłownie. Jedna z moich towarzyszek niedoli, pani grubo po 60-tce, myła się zazwyczaj przy zlewie. Zadzierała koszulę nocną do góry, i jakoś sobie radziła. Fryz codziennie był poprawiany, lakier do włosów dodawany nowiutką warstwą, a sweterki zmieniane. Ful wypas. Ale w dniu wypisu Pani zafundowała nam niecodzienny widok. Naszym oczom ukazał się obraz bynajmniej nie niebiański – Pani jak ją Pan Bóg stworzył stanęła naga przed zlewem i dokładnie się cała umyła. Nie pomijając niczego. Nie wiedziałyśmy w którą stronę patrzeć…. Pani nie krępowała się w ogóle. Zadowolona ubrała się potem elegancko i w całym rynsztunku czekała do godz. 15 na wypisanie do domu.
Poza tym wreszcie jestem na czasie z aktualnymi programami telewizyjnymi. Zrzuta po 2 złote na łebka i upragnione programy leciały 12 godzin na dobę. Widziałam więc wszystkich celebrytów, którzy gotują, tańczą i śpiewają; wywiady u Ewy Drzyzgi, programy z serii - nazwijmy ją - „Dlaczego ty?”, wszystkie seriale, i ich powtórki. „Podciągnęłam” się więc intelektualnie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia, dla kogo te programy są. Bo że nie dla mnie, to na pewno.   
W tym całokształcie różnorodnych propozycji telewizyjnych udało mi się znaleźć miejsce i czas na przeczytanie „Inferno” Dana Browna i „Dawca” Tess Gerritsen. Polecam!

poniedziałek, 10 marca 2014

Szczęście jest tak blisko

Kochani moi, zrobiłam co miałam zrobić (wieczorek poetycki:)), przetrwałam jesień i zimę, dbałam o rodzinę, a teraz muszę się zająć sobą. Torbiska już popakowane prawie w całości, jeszcze drobne zakupy, jeszcze coś do dołożenia, i czas na Poznań. Im dłużej mnie tam nie ma, tym trudniej jest wyjechać. Jakby człowiek zostawiał wszystko, co kocha, za czym tęskni, na nie wiadomo ile, a to przecież tylko dwa tygodnie (oby!). A tak się nie chce jechać... Za oknem wiosna, wczoraj dwa razy byłam na długim spacerze, z oddali krzyczały żurawie, a mnie się serce ściskało, że trzeba zamknąć się w czterech ścianach... Dobrze, że tam jest namiastka parku, zawsze można pochodzić jak po spacerniaku ;)
W Poznaniu pewnie już zieleniej niż u nas, tam wiosna zawsze jest szybciej. Ale jak wracam do siebie, to wiosna zaczyna się u nas i to jest najpiękniejszy prezent dla mnie :)
Nigdy nie lubiłam pracować w ogródku, grzebać rękoma w ziemi, zawsze jakieś pająki na te ręce właziły, zawsze jakieś pokrzywy mnie poparzyły, a teraz rękawiczki gumowe na rączki i heja-można robić, choćby tylko wyrywać chwaściki z tej ziemi. Ważne, żeby słoneczko grzało w plecki, a niedaleko żeby stała kawka i książeczka do poczytania dla umęczonego ciałka. I powolutku, "bez nerw", mogę sobie coś tam robić, coś przenosić, coś pograbić, popatrzeć na nasze złote pszczoły, które już czują w swoich maleńkich ciałkach tę idącą wielkimi krokami wiosnę. Szczęście jest tak blisko, trzeba umieć tylko je dostrzec....


***
zapach wiosny
rozmytej jeszcze śniegiem
lecz już dziki

zapach pąków
rozwiany jeszcze wiatrem
lecz już słodki

zapach raju
zamknięty jeszcze skórą
lecz już wolny

czwartek, 6 marca 2014

Wiosna

Dawno nie pisałam, życie absorbowało mnie dokładnie i doszczętnie. Zdążyły już przylecieć żurawie, i inne cudowne ptaki, przebiśniegi też na własne oczy widziałam, więc śmiem twierdzić, że wiosna nadchodzi, i to w odpowiednich butach ;)
Mimo niezbyt dobrego samopoczucia, sama świadomość, że zimę jakoś przetrwałam, dodaje mi sił i skrzydeł. Na tych skrzydłach - niestety - dolecę do Poznania, żeby się podkurować, jak co roku. I oby tylko na dwóch tygodniach leżenia w szpitalu się skończyło...
Wczoraj miałam swój prywatny dzień kobiet. W Koszalinie, w gronie przyjaciół, znajomych, rodziny,  odbył się mój wieczorek poetycki, z udziałem wspaniałych przyjaciół: Marty, Lucynki i Mirka. Dzięki takim chwilom wiem, że żyję i po co żyję. Nabieram sił duchowych. Przez kilka dni będę czuła euforię i pozytywne nastawienie do codzienności. Przyda mi się to wszystko na pobyt w zamknięciu :)
To nic, że prądu nie było, że siedzieliśmy całą godzinę w lekkich ciemnościach, nie rozpoznając pod koniec twarzy wchodzących gości. Ja ściskałam kciuki, żeby ten prąd w końcu się pojawił, no i cierpliwość nasza została nagrodzona. Cały wieczorek odbył się tam, gdzie powinien, w sali do tego przygotowanej, a że ze zdenerwowania zapomnieliśmy o paru szczegółach, to chyba nam to wybaczono. Było wybornie!


***

ci, którzy pachną wiatrem
już tu nie wrócą

zostaną po nich
nitki babiego lata
wplątane w linie
papilarne
mojego życia