środa, 8 listopada 2017

Chorowania ciąg dalszy :(

Jak ja mam kochać jesień, jeśli od końca września do dzisiaj jestem non-stop chora. Pojęcie "chora" jest tutaj względne, bo przecież jestem chora od 46 lat z kawałkiem... Mówiąc "chora'" mam na myśli to, że do tzw. chorób podstawowych: mukowiscydoza, cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, osteoporoza, reszty dodatków nie będę wymieniać, dochodzi infekcja lub w ogóle tzw. "zaostrzenie choroby oskrzelowo-płucnej". Jak się zaczęło od nocnego suchego kaszlu 20 września, tak do dzisiaj wszystko trwa. Cały miesiąc usiłowałam dojść do jakiegoś w miarę normalnego stanu zdrowia, który pozwalałaby na w miarę normalne funkcjonowanie. Ile leków przez ten czas zjadłam, ile zrobiłam inhalacji, ile nocy przekaszlałam, ile nie przespałam, ile razy mierzyłam puls, który po umyciu głowy, a zaraz potem ataku kaszlu, rósł do 130, więc byłam rano już tak zmęczona jak po maratonie, tylko ja wiem. Nie wiem czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak człowieka wykańcza taki kaszel, i to zarówno ten bezproduktywny, suchy, szczekający, jak i ten, gdy o mało cię nie rozerwie od środka. Gdy musisz wykaszleć to, co zalega w środku, a jest tak gęste, że mimo ogromnego wysiłku, niewiele uda się wykrztusiuć. Jest się więc zmęczonym już od nocy, a w zasadzie 24 godziny na dobę, bo jeśli kaszle się w nocy, nie śpi, a od rana hopka się zaczyna, to naprawdę siły nie starcza już na wiele. Przez cały miesiąc ograniczałam się w zasadzie tylko do drobnych zakupów, gotowania obiadu i wytarcia kurzu czy w lepszych momentach - odkurzenia mieszkania (dodam, że mam mały dywanik tylko, reszta to kafelki i panele). A bywały dni, że od rana marzyłam o tym, żeby z powrotem wejść do łóżka i zasnąć aż do wiosny...
W tym stanie zdrowia, a raczej choroby, dotrwałam do promocji swojego czwartego tomiku wierszy :) Chyba adrenalina mnie jakoś trzymała... I gdy wydawało się, że już wychodzę na prostą, zaczęło mnie dziwnie boleć gardło. I to był gwóźdź do przysłowiowej trumny, zaczęłam na własną odpowiedzialność brać jedyny doustny antybiotyk, który jeszcze na mnie działa (wg badań z kwietnia, bo może coś się zmieniło), bo ten w inhalacji robię cały czas. Dodam, że nie ma mi kto wypisać tego antybiotyku, bo przecież CRP było OK i dr rodzinny nie widział powodu, żeby mi cokolwiek przepisywać.... Standard :( Człowiek chory, ledwo zipiący, musi żebrać w aptece i błagać, żeby jakoś lek zdobyć. Udało mi się, plus miałam jeszcze zdobyczny od przyjaciółki w biedzie, czyli z muko :) Kurację rozpoczęłam 24 października. 
Niestety, po drodze były groby, które trzeba było posprzątać na 1 listopada, i nieudany wyjazd do Koszalina, kiedy to około godziny marzłam na przystanku czekając na autobus. Autobus nie przyjechał, a ja na dwa dni przed Świętem Zmarłych, poczułam, że łapie mnie kolejna infekcja :( Szlag trafiłby już chyba każdego. I to porządna infekcja, z gorączką, super bólem gardła, katarem i takim kaszlem, że mnie rozrywało. Z jednej strony dobrze, bo wreszcie mi się te oskrzela zaczęły oczyszczać, a z drugiej strach, że przecież antybiotyk już biorę (plus ten w inhalacji) i w domu nic więcej nie zrobię. Ile trzeba mieć w sobie spokoju, cierpliwości, zgody na taki stan rzeczy, wie tylko ten, kto przechodzi takie piekło od czterdziestu sześciu lat. I wciąż stoi przed dylematem, co trzeba będzie zrobić, gdy w domu już nic nie pomoże... Do szpitala nie jest łatwo się dostać. To nie czasy, gdy dzwoniło się do doktora z Rabki i mówiło jak jest, a on kazał się pakować i przyjeżdżać. Teraz czeka się na miejsce tygodniami. A w Rabce dorosłych to już w ogóle niespecjalnie przyjmują, swoją drogą. Izolatki na krzyż, dwie lub trzy. A chorych na muko setki.... A leczenie trwa 2-3 tygodnie, zależnie od stanu wyjściowego pacjenta, że tak powiem. Łatwo więc policzyć, ile się czeka na miejsce. W Poznaniu od lat nie jest lepiej, w styczniu "zaklepuję" miejsce na maj...A jak czekać tygodniami, gdy człowiek nie ma siły wstać z łóżka, nie może normalnie oddychać, gdy puls szaleje, i żyć się odechciewa? Na pewno, gdy już dojdę do takiego stanu, że dalej nie da rady, szpital mnie przyjmie, tzn. dr zdecyduje, że jednak trzeba na oddział. Ale ten dr jest 200 km od miejsca zamieszkania...Zostaje więc walka w domu.... 
Od 2-3 dni, po dwóch bitych tygodniach doustnego antybiotyku (+ dodałam sobie jeszcze Summamed, ten, co biorę przewlekle + antybiotyk w inhalacji) jest lepiej. Kaszel już tak nie rozrywa wnętrzności, lepiej się oddycha , infekcja chyba mija. Pobiorę to wszystko do trzeciego tygodnia i zobaczę. Albo będzie w miarę dobrze albo niekoniecznie...Mam jednak nadzieję, że ta walka skończy się pomyślnie, bo jakbym myślała inaczej, to bym zwariowała. Już dawno temu...
Przez te dwa miesiące potrzebowałam już 700 zł na leki. Skąd brać forsę na leczenie? Od lat coraz trudniej jest zbierać 1%, od dwóch lat kwoty są coraz mniejsze... Jest tyle potrzebujących osób...  A wśród nich i ja...
Można też wpłacać przez cały rok darowizny... Jeśli ktoś może wesprzeć mnie w tej nierównej walce z mukowiscydozą, proszę z całego serca <3

W październiku 2017 roku wydałam swój czwarty tomik wierszy pt. SZESNAŚCIE TYGODNI. Pieniądze ze sprzedaży tych tomików również chciałabym przeznaczyć na swoje leczenie i rehabilitację.
 http://villemo-poezja.blogspot.com/2017/10/promocja-czwartego-tomiku-pt-szesnascie.html