Pamięci
wszystkich osób, które spotkałam w "szóstce" Rabce, a zwłaszcza
nieżyjącym już: Marcie Klimaszewskiej (Martin), Ziucie, Ani Dobrzańskiej,
Uli, dwóm Andrzejom, Mariuszowi, Arturowi, Sergiuszowi i wielu, wielu
innym…
"Jeden
dzień z życia chorego na cistus flegmosus"1
(chwilowo
- Klinika Bronchologii i Mukowiscydozy, Rabka)
Obudziło mnie moje własne szczekanie2. Z trudem
zdążyłem do rzeźni3 po ligninę, której zapas w naszej sali był już
wyczerpany. Gdy przestępowałem próg, chcąc wrócić do ciepłej pościeli,
pielęgniarka złapała mnie za owadzią rączkę i kazała iść do wampira 4.
Wytoczono mi z pół litra krwi, co zrozumiałem dopiero po kilku dniach
dowiadując się przypadkiem o głodzie w laboratorium. Przy okazji dałem sobie w
kanał 5 – założono mi śliczny, różowy zaworek i przewiązano
najmodniejszym typem bandaża, prosto od projektanta (z naszej apteki). Od
rzeźnika wyprysnąłem w stylu anemika w kierunku Świątyni Dumania. Uff, ledwo
zdążyłem klapnąć na tron dzierżąc w ręku szlachetne naczynie. W nabożnym
skupieniu odkręciłem pokrywkę wypełniając wnętrze onego złociście połyskującym
płynem. Powłócząc nogami wróciłem do rzeźni, z dumą oddając naczynie
pielęgniarkom. Wróciłem do sali, wziąłem plujkę6 i poszedłem do
palarni.7 W zwałach dymu ujrzałem blade twarze towarzyszy niedoli.
Wyrżnąwszy uprzednio głową w oszklony daszek usiadłem w luksusowej kabinie.
Sztachnąłem się8 dymem i ochoczo ruszyłem w kierunku prasowalni9.
Rozciągnięto mnie płasko na desce i przystąpiono do pracy. W ciągu upojnych
chwil zaszczekałem parę razy strzelając mucosaftem10do celu plujki.
Wypompowany
zszedłem na dół, po drodze oglądając me wymięte oblicze w lustrze i zostawiając
plujkę u pielęgniarek. Zaraz potem stanąłem w progach sali i … moje oczy
ujrzały oazę spokoju staranowaną przez tabun słoni. Chyżo zabrałem się do
sprzątania:
- buty
schowałem pod materacem,
- kurtkę
upchnąłem w poszewce poduszki,
- zwinięte
ubrania ubiłem nogą w szafce
i zadowolony z
siebie poszedłem na śniadanie. Ku mojemu zaskoczeniu i radości, oprócz jajka na
miękko (tak jak wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu) podano nam plasterek
starannie wysuszonej wędliny!!! Herbata też była jakaś inna. Ciekawe dlaczego?
Czyżby ją posłodzono? Po obfitym posiłku, z pełnym brzuszkiem, uciąłem sobie
drzemkę aż do obiadu. Z zaspanymi oczami, po omacku skierowałem się do jadalni.
Na obiad podano zupę i mięso w sosie własnym! Hurra!!! Niestety, humor mi się
popsuł, gdy widelec wbity w mięso stanął na sztorc. Otworzyłem szeroko oczy ze
zdumienia i przy użyciu siły wszystkich mięśni udało mi się wyciągnąć żelastwo
na zewnątrz. Postanowiłem, przykładem ludzi pierwotnych, rwać mięso zębami.
Musiałem uważać, żeby nie wyrwać sobie szczęki, ale nawet gdyby się to stało,
to „dentysta przyjmuje w poniedziałki”. Obfity obiad i zdrowotne tabletki
popiłem kwaskowatą, przezroczystą lurą.
Obiad
został zakończony, a po nim miałem pierwszy odlot11. Aby nie
wyfrunąć przez okno, poprosiłem kompanów, by przywiązali mnie do kaloryfera. I
tak się to na niewiele zdało, ponieważ latałem pod sufitem niczym kawał
rasowego orła. Mój lot skończył się po kilkunastu minutach. Nie zauważyłem, że
uzdrawiająca ciecz spuściła się już dawno. Gdy otworzyłem oczy, spostrzegłem,
że zalała mnie krew12. Wężyk pełen był mojej farby o dosyć osobliwym
odcieniu.
Po
odlocie znów palarnia. Podczas prasowania siłą woli powstrzymałem się, żeby
cała treść mego żołądka nie wylądowała na podłodze.
Chcąc
ponownie zapaść w krainę marzeń sennych usłyszałem wrzask. Pomyślałem, że coś
się stało. Rzeczywiście, podano podwieczorek. Z zapchanymi od suchego ciasta
ustami ustawiłem się do zbiórki. Trzymając się za ręce wyszliśmy wszyscy „na
miasto”. Wśród wielu atrakcji na pierwsze miejsce wysunął się supermarket, a
zaraz po nim renomowany urząd pocztowy. W drodze powrotnej, idąc przez park
zdrojowy, śpiewałem w duchu:
„Wiewióry,
wiewióry, wiewióry
spadają na nas
z góry.
Myślimy, że to
szczury
Krzyczymy …”
W
tym momencie wyrwało mi się z gardła „aaaa .... !!!” Spostrzegłem, że
odłączyłem się od kolegi, a złośliwy wiatr wywiał mnie w stronę kępy krzaków.
Nasz ukochany wychowawca, z pianą na ustach, wyplątał mnie z pułapki i
doprowadził do grupy.
Po
powrocie do budynku, nim zdążyłem schować buty pod materacem, doszło do mnie,
że na kolację będą jajka i to nie byle jakie – przepiórcze!! Zawsze to jakaś
odmiana po codziennej jajecznicy.
Pół
godziny później, ubrany w seksowne spodenki i efektowny podkoszulek z napisem
„PANZYTRAT”, stylem dowolnym doszedłem do sali tortur.13 Ujrzawszy
sprytne, acz skomplikowane urządzenia, poczułem skurcz w żołądku. Moją uwagę
przyciągnęły materace. Ułożyłem swe reprezentacyjne, szczupłe i wysmukłe ciało
na miękkim podłożu i zamknąłem oczy. Niestety, moją sielankę przerwał
energiczny terapeuta i postawił na bieżnię. Nie przyzwyczajony do zdrowotnych
spacerów, z przerażeniem usiłowałem utrzymać tempo diabelskiej maszyny.
Zaplątałem się o własne nogi i wyłożyłem jak długi czując, że ten cud techniki
zaczyna mnie wciągać niczym wyżymaczka. Przeciągnięty kilka razy przez onego
dziwoląga, zrobiłem się jeszcze bardziej wiotki i zgrabniutki. Przez przypadek
udało mi się osiągnąć wzrost i wymiary kandydata na Mistera Polski 1997! Chyba
wystartuję w wyborach.
Zwleczono
mnie z bieżni i doprowadzono z trudem do sali, gdzie ległem na łóżku w
charakterze nieboszczyka. Różniłem się od niego tylko tym, że mrugałem oczyma,
bo w telewizji leciał najnowszy odcinek „Smurfów”. Jak co tydzień przejąłem się
losem Ważniaka, ocierając łzy kawałkiem ligniny. Musiałem się jednak wziąć w
garść, bo nadeszła pora kąpieli. Pod łazienką, w której hulał zimny wiatr,
staja kolejka towarzyszy niedoli. Jeden czynny prysznic uniemożliwiał szybkie
skorzystanie z dobrodziejstwa czystej wody, ale przed północą wszyscy byli już
w swoich salach. Ja niestety dopchałem się ostatni, bo wieczorne atrakcje w
sali tortur pozbawiły mnie sił. Rozebrany do naga stanąłem na śliskich kratkach
usiłując utrzymać równowagę. Nie było to jednak łatwe, gdyż jedną rękę
trzymałem w górze, żeby nie zmoczyć bandaża, a drugą manipulowałem prysznicem,
który złośliwie wymykał się z uchwytu pryskając wodą po ścianach i suficie.
Część kropli spadła na szczęście na moje ciało, więc po kilku minutach mogłem
uznać się za umytego. Ubierając się w piżamkę w zajączki spostrzegłem, że i
bandaż jest umyty - no i dobrze, nie muszę go prać. W pomoczonych kapciach
doszedłem do sali „Puchaczy” z mocnym postanowieniem położenia się spać. Mokre
kapcie położyłem na kaloryferze, ubranie na stole (ktoś zabrał nam krzesło),
szlafrok na wieszaku od kroplówek i szczęśliwy wszedłem do łóżka. Na granicy
jawy i snu błysnęło mi w głowie „a Pulmozyme?” Nie miałem jednak zdrowia na
wychodzenie z ciepłej pościeli…
Mimo wszystko
dzień był Całkiem Fajny!
Martin
i Ajka (czyli Marta i ja)
1 Cistus Flegmosus – mukowiscydoza.
2 Szczekanie – kaszel.
3 Rzeźnia – dyżurka pielęgniarek.
4 Wampir (pójść do niego) – pobranie krwi.
5 Akcja „w kanał” – antybiotykoterapia.
6 Plujka – naczynie na plwocinę.
7 Palarnia – inhalatorium.
8 Sztachnąć się – zrobić inhalację.
9 Prasowalnia – drenaż złożeniowy z oklepywaniem.
10 Mucosaft – plwocina.
11 Odlot – kroplówka.
12 Krew mnie zalała – cofnięta krew.
13 Sala tortur – siłownia.
Słowniczek:
Dalszy żargon
powiesić się -
założyć kroplówkę na stojak
bawić się w
Apacza - mieć krwioplucie
CF - całkiem
fajnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz