czwartek, 3 grudnia 2015

"Jeden dzień z życia chorego na cistus flegmosus"



Pamięci wszystkich osób, które spotkałam w "szóstce"  Rabce, a zwłaszcza nieżyjącym już: Marcie Klimaszewskiej (Martin), Ziucie, Ani Dobrzańskiej, Uli,  dwóm Andrzejom, Mariuszowi, Arturowi, Sergiuszowi i wielu, wielu innym…

"Jeden dzień z życia chorego na cistus flegmosus"1

(chwilowo - Klinika Bronchologii i Mukowiscydozy, Rabka)
Obudziło mnie moje własne szczekanie2. Z trudem zdążyłem do rzeźni3 po ligninę, której zapas w naszej sali był już wyczerpany. Gdy przestępowałem próg, chcąc wrócić do ciepłej pościeli, pielęgniarka złapała mnie za owadzią rączkę i kazała iść do wampira 4. Wytoczono mi z pół litra krwi, co zrozumiałem dopiero po kilku dniach dowiadując się przypadkiem o głodzie w laboratorium. Przy okazji dałem sobie w kanał 5 – założono mi śliczny, różowy zaworek i przewiązano najmodniejszym typem bandaża, prosto od projektanta (z naszej apteki). Od rzeźnika wyprysnąłem w stylu anemika w kierunku Świątyni Dumania. Uff, ledwo zdążyłem klapnąć na tron dzierżąc w ręku szlachetne naczynie. W nabożnym skupieniu odkręciłem pokrywkę wypełniając wnętrze onego złociście połyskującym płynem. Powłócząc nogami wróciłem do rzeźni, z dumą oddając naczynie pielęgniarkom. Wróciłem do sali, wziąłem plujkę6 i poszedłem do palarni.7 W zwałach dymu ujrzałem blade twarze towarzyszy niedoli. Wyrżnąwszy uprzednio głową w oszklony daszek usiadłem w luksusowej kabinie. Sztachnąłem się8 dymem i ochoczo ruszyłem w kierunku prasowalni9. Rozciągnięto mnie płasko na desce i przystąpiono do pracy. W ciągu upojnych chwil zaszczekałem parę razy strzelając mucosaftem10do celu plujki.

Wypompowany zszedłem na dół, po drodze oglądając me wymięte oblicze w lustrze i zostawiając plujkę u pielęgniarek. Zaraz potem stanąłem w progach sali i … moje oczy ujrzały oazę spokoju staranowaną przez tabun słoni. Chyżo zabrałem się do sprzątania:  
- buty schowałem pod materacem,
- kurtkę upchnąłem w poszewce poduszki,
- zwinięte ubrania ubiłem nogą w szafce
i zadowolony z siebie poszedłem na śniadanie. Ku mojemu zaskoczeniu i radości, oprócz jajka na miękko (tak jak wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu) podano nam plasterek starannie wysuszonej wędliny!!! Herbata też była jakaś inna. Ciekawe dlaczego? Czyżby ją posłodzono? Po obfitym posiłku, z pełnym brzuszkiem, uciąłem sobie drzemkę aż do obiadu. Z zaspanymi oczami, po omacku skierowałem się do jadalni. Na obiad podano zupę i mięso w sosie własnym! Hurra!!! Niestety, humor mi się popsuł, gdy widelec wbity w mięso stanął na sztorc. Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia i przy użyciu siły wszystkich mięśni udało mi się wyciągnąć żelastwo na zewnątrz. Postanowiłem, przykładem ludzi pierwotnych, rwać mięso zębami. Musiałem uważać, żeby nie wyrwać sobie szczęki, ale nawet gdyby się to stało, to „dentysta przyjmuje w poniedziałki”. Obfity obiad i zdrowotne tabletki popiłem kwaskowatą, przezroczystą lurą.
Obiad został zakończony, a po nim miałem pierwszy odlot11. Aby nie wyfrunąć przez okno, poprosiłem kompanów, by przywiązali mnie do kaloryfera. I tak się to na niewiele zdało, ponieważ latałem pod sufitem niczym kawał rasowego orła. Mój lot skończył się po kilkunastu minutach. Nie zauważyłem, że uzdrawiająca ciecz spuściła się już dawno. Gdy otworzyłem oczy, spostrzegłem, że zalała mnie krew12. Wężyk pełen był mojej farby o dosyć osobliwym odcieniu.
Po odlocie znów palarnia. Podczas prasowania siłą woli powstrzymałem się, żeby cała treść mego żołądka nie wylądowała na podłodze.
Chcąc ponownie zapaść w krainę marzeń sennych usłyszałem wrzask. Pomyślałem, że coś się stało. Rzeczywiście, podano podwieczorek. Z zapchanymi od suchego ciasta ustami ustawiłem się do zbiórki. Trzymając się za ręce wyszliśmy wszyscy „na miasto”. Wśród wielu atrakcji na pierwsze miejsce wysunął się supermarket, a zaraz po nim renomowany urząd pocztowy. W drodze powrotnej, idąc przez park zdrojowy, śpiewałem w duchu:
„Wiewióry, wiewióry, wiewióry
spadają na nas z góry.
Myślimy, że to szczury
Krzyczymy …”
W tym momencie wyrwało mi się z gardła „aaaa .... !!!” Spostrzegłem, że odłączyłem się od kolegi, a złośliwy wiatr wywiał mnie w stronę kępy krzaków. Nasz ukochany wychowawca, z pianą na ustach, wyplątał mnie z pułapki i doprowadził do grupy.
Po powrocie do budynku, nim zdążyłem schować buty pod materacem, doszło do mnie, że na kolację będą jajka i to nie byle jakie – przepiórcze!! Zawsze to jakaś odmiana po codziennej jajecznicy.
Pół godziny później, ubrany w seksowne spodenki i efektowny podkoszulek z napisem „PANZYTRAT”, stylem dowolnym doszedłem do sali tortur.13 Ujrzawszy sprytne, acz skomplikowane urządzenia, poczułem skurcz w żołądku. Moją uwagę przyciągnęły materace. Ułożyłem swe reprezentacyjne, szczupłe i wysmukłe ciało na miękkim podłożu i zamknąłem oczy. Niestety, moją sielankę przerwał energiczny terapeuta i postawił na bieżnię. Nie przyzwyczajony do zdrowotnych spacerów, z przerażeniem usiłowałem utrzymać tempo diabelskiej maszyny. Zaplątałem się o własne nogi i wyłożyłem jak długi czując, że ten cud techniki zaczyna mnie wciągać niczym wyżymaczka. Przeciągnięty kilka razy przez onego dziwoląga, zrobiłem się jeszcze bardziej wiotki i zgrabniutki. Przez przypadek udało mi się osiągnąć wzrost i wymiary kandydata na Mistera Polski 1997! Chyba wystartuję w wyborach.
Zwleczono mnie z bieżni i doprowadzono z trudem do sali, gdzie ległem na łóżku w charakterze nieboszczyka. Różniłem się od niego tylko tym, że mrugałem oczyma, bo w telewizji leciał najnowszy odcinek „Smurfów”. Jak co tydzień przejąłem się losem Ważniaka, ocierając łzy kawałkiem ligniny. Musiałem się jednak wziąć w garść, bo nadeszła pora kąpieli. Pod łazienką, w której hulał zimny wiatr, staja kolejka towarzyszy niedoli. Jeden czynny prysznic uniemożliwiał szybkie skorzystanie z dobrodziejstwa czystej wody, ale przed północą wszyscy byli już w swoich salach. Ja niestety dopchałem się ostatni, bo wieczorne atrakcje w sali tortur pozbawiły mnie sił. Rozebrany do naga stanąłem na śliskich kratkach usiłując utrzymać równowagę. Nie było to jednak łatwe, gdyż jedną rękę trzymałem w górze, żeby nie zmoczyć bandaża, a drugą manipulowałem prysznicem, który złośliwie wymykał się z uchwytu pryskając wodą po ścianach i suficie. Część kropli spadła na szczęście na moje ciało, więc po kilku minutach mogłem uznać się za umytego. Ubierając się w piżamkę w zajączki spostrzegłem, że i bandaż jest umyty - no i dobrze, nie muszę go prać. W pomoczonych kapciach doszedłem do sali „Puchaczy” z mocnym postanowieniem położenia się spać. Mokre kapcie położyłem na kaloryferze, ubranie na stole (ktoś zabrał nam krzesło), szlafrok na wieszaku od kroplówek i szczęśliwy wszedłem do łóżka. Na granicy jawy i snu błysnęło mi w głowie „a Pulmozyme?” Nie miałem jednak zdrowia na wychodzenie z ciepłej pościeli…
Mimo wszystko dzień był Całkiem Fajny!

                                                                       Martin i Ajka (czyli Marta i ja)

1 Cistus Flegmosus – mukowiscydoza.
2 Szczekanie – kaszel.
3 Rzeźnia – dyżurka pielęgniarek.
4 Wampir (pójść do niego) – pobranie krwi.
5 Akcja „w kanał” – antybiotykoterapia.
6 Plujka – naczynie na plwocinę.
7 Palarnia – inhalatorium.
8 Sztachnąć się – zrobić inhalację.
9 Prasowalnia – drenaż złożeniowy z oklepywaniem.
10 Mucosaft – plwocina.
11 Odlot – kroplówka.
12 Krew mnie zalała – cofnięta krew.
13 Sala tortur – siłownia.

Słowniczek:

Dalszy żargon
powiesić się - założyć kroplówkę na stojak
bawić się w Apacza - mieć krwioplucie
CF - całkiem fajnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz