poniedziałek, 11 listopada 2013

Pokoik intymny


Niech mi ktoś z chorych na mukowiscydozę powie, kto ma osobny pokój do tzw. rehabilitacji? No kto??? Kto ma taki pokoik, w którym na stoliku stoi inhalator i wyparzacz do nebulizatorów, na którym grzecznie leży ręcznik papierowy (chusteczki, papier, itp.) potrzebny przy naszych  czynnościach rehabilitacyjnych; na tymże miejscu rozłożony jest także cały sprzęt typu nebulizatory, leżakują także strzykawki, igły, no i leki potrzebne do inhalacji (teraz fachowo nazywa się je „nebulizacjami”).
Obok tego stolika leży sobie trójkąt do drenażu, tudzież inny „osprzęt” (flutter, acapella), albo jeszcze materac, na którym można sobie poleżeć robiąc ćwiczenia oddechowe. W tym pokoiku przydałby się jeszcze rowerek stacjonarny, który w jesienne i zimowe dni zapewni nam minimum ruchu, gdy aura nie sprzyja spacerom i ruchowi jako takiemu. No kto ma takie warunki w domu?
Ja mam dwupokojowe małe mieszkanko w bloku. Konia z rzędem temu, kto zgadnie, gdzie w takim „domu” jest miejsce na fizjoterapię? W salonie? W pokoju syna, który do niedawna był mały i obawiam się, że niewskazane byłoby dla niego wdychanie mukosolvanu, berodualu, tudzież colistiny. Więc gdzie? W kuchni, pomiędzy kotletami schabowymi, kanapkami i parującą zupą? Nie! To miejsce znajduje się w ŁAZIENCE!
Moja praleczka przykryta jest ręczniczkiem, a na nim sobie stoją:
- dwa inhalatory – jeden duży, który wyje niemiłosiernie, sto razy naprawiany, a drugi działa jak mu się chce, pomiędzy jednym a drugim moczeniem w wodzie z octem;
- wyparzacz jak dla butelek dla niemowlęcia, który zapewne codziennie powinien być używany, ale wiadomo - żre prąd bezlitośnie, więc się to robi co kilka dni; poza tym dla udręczonego sprzętu może to i dobrze, że są te przerwy, bo tak to się jeszcze stopi od tej gorącej codziennej pary;
- w koszyczku stoją buteleczki z solą fizjologiczną, solą 10%, mukosolvanikiem, ampułki z antybiotykiem (colistynka), a pomiędzy tymi preparatami polegują strzykawki i igły, zapakowane jeszcze w firmowe osłonki;
- obok koszyczka znajdzie się jeszcze miejsce na już wymyte nebulizatory, pooddzielane z tych części, które się da oddzielić, pudełeczko na szkła kontaktowe, tudzież miejsce na „przypadkowe” rzeczy czy przedmioty, potrzebne akurat w konkretnej chwili.
Pojemna ta pralka, prawda?
Do takich przypadkowych rzeczy/przedmiotów należy KAWA. Tak, tak, kawa. Bo rano, jak się robi te słone inhalacje, to gardło trzeba czymś przepłukać. Najprościej sięgnąć po kawkę, która stoi obok, prawda? Nie tylko przepłucze, ale i rozbudzi…. Przecież nie będę co parę chwil latała do kuchni, bo po pierwsze szkoda czasu, a po drugie, temu jednemu wrednemu inhalatorowi (który akurat cichutko chodzi) odbija chwilami, i jak wracam, to już nie działa. Kawka więc musi stać obok, na praleczce.
Te cholerne inhalacje zajmują sporo czasu. Więc nie mogę tak „bezczynnie” ślęczeć na ubikacji (no bo na czym?, krzesło w łazience się już nie mieści, a w wannie nie będę siedziała, o zlewie nie wspomniawszy, tam to kot ewentualnie właził), tylko trzeba czymś zając ręce. Apropos, niektóre nebulizatory same się jakoś w zębach trzymają. Czym zająć ręce podczas inhalacji? Możliwości jest kilka:
1)  czytanie książek, gazet, i innego słowa drukowanego (zawsze jakieś są wciśnięte przy kaloryferze),
2)   rozłożenie na kolankach laptopa, i konwersacja pisana na gg, facebooku, naszej-klasie, i kto tam na czym chce,
3)   ogólne surfowanie po Internecie
4)   lub do wyboru: robienie się na bóstwo.
Nebulizator w zębach, w jednej ręce szczotka do podkręcania włosów, w drugiej suszarka, i heja! Najgorsze jest tylko to, że te wszystkie kabelki się ciągle ze sobą plączą i trzeba uważać, żeby sobie przypadkowo nie wyrwać szczęki, bo z nadmiaru czynności, można przydepnąć akurat coś niecoś, albo pociągnąć za mocno, i ……..fru, zęby na podłodze (ale to tylko teoria, w praktyce mi się jeszcze nie zdarzyło, aczkolwiek szczękę poczułam niejednokrotnie).
Pralka, jak już wspomniałam, ma bardzo pojemną górę, więc jeszcze co jakiś czas odkłada się na nią a to lokóweczkę, a to szczoteczkę, a to ……..nie, nic innego tam się już nie zmieści. Lusterko stawiane bokiem zazwyczaj łapię w locie, bo wiadomo - stłuc lustro, to 7 lat nieszczęść, a ja nie chcę być nieszczęśliwa przez tyle lat…
Jak już fryz jest zrobiony, to i inhalacje też jakoś też, i powoli z praleczki można pochować niepotrzebne akcesoria.
Uf, do łazienki można ewentualnie wpuścić innych członków rodziny (w weekend, w dzień powszedni króluję ja), ale trzeba jeszcze poczekać, żeby wywietrznik wciągnął całą tę parę z inhalacji. Kawka też już dawno odpita, można więc zająć się makijażem, a potem (lub na odwrót) śniadaniem. Ale to już na pewno w kuchni :)
A Wy, jaki macie „pokój do rehabilitacji”?

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

pieknie...

Anonimowy pisze...

Witaj, choroba to nie koniec świata, sama zmagając się z nią, bardziej staram się zrozumieć siebie, a czas mi dany - wykorzystać tak, aby zaplątać się w gwiezdny pył...nic już nie będzie tak, jak było...mój rak dał mi bardzo wiele - inną mnie...spokojniejszą, bardziej wrażliwą. Więc piszę swoją historie myśli...dla siebie i innych, którzy tez muszą się zmagać z podobnymi problemami. Jeżeli zechcesz, zapraszam Cię do mnie, podaję link bloga
http://moj-przyjaciel-rak.blog.onet.pl/
Pozdrawiam ciepło, uściski! Anita

Villemo pisze...

Wiem, że choroba to nie koniec świata. Ale ja choruję 42 lata. Mukowiscydoza nie pojawiła się nagle, parę lat temu. Moja mukowiscydoza mnie jakoś nie wyciszyła specjalnie. Ja zdaję sobie sprawę od prawie ćwierćwiecza, że życie jest piękne i łapię je ile się tylko da. I myślę, że już bardziej wykorzystać czas mi dany nie jest możliwe:) Na bloga zerknę, oczywiście

Prześlij komentarz