środa, 27 marca 2019

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie...

 Blog podupadł jak widać, bo od wakacji nie znalazłam czasu, żeby cokolwiek tutaj napisać. Starzeję się na pewno… Tylko czekać jak zaraz dopadnie mnie menopauza i wtedy to już na nic nie będę miała ochoty ;)
Cała jesień i zima to niewyspanie, odsypianie, brak chęci na cokolwiek, ból kolan, ból bioder, ból brzucha, skaczące poziomy cukrów, „problemy kobiece”, itp., itd. Nawet rowerek stacjonarny przegrał z ciemnością za oknem, wilgocią włażącą w każdą szparę i ogólnym marazmem.
Kalendarzowo jest już wiosna. W zachodniopomorskiem od dawna nie ma stricte takiej pory roku, bo zazwyczaj prosto z kozaków wskakujemy w sandały. Jest zima i jest lato. W całej Polsce wszyscy się cieszą, że ciepło, a u nas codziennie pada, i wieje tak, że wczoraj o mało mi głowy nie urwało. Wywiało więc i moją wenę twórczą. Natura jednak jest mądra i jakieś małe pączki na krzewach i drzewach widać, więc może tak źle nie będzie.
Po zimie trzeba dokonać przeglądów zdrowotnych, ja zaczęłam od onkologa i diabetologa, potem okulista, a na koniec szpital w maju. Co nie oznacza, że w czerwcu nie zaczną się inne hopki.
Wszyscy od dawna wiedzą, że żeby chorować trzeba mieć końskie zdrowie, siły, pieniądze i cierpliwość.
Na wizytę u onkologa czekałam dwa miesiące, na szczęście wynik był dobry i tylko potrzebowałam konsultacji i wskazówek co do dalszego postępowania.  Pojechałam do „miasta” o 855, a podróż trwała ze 40 minut, do przychodni parę kroków, więc zadowolona, że jestem tak wcześnie i może będę pierwsza-druga stanęłam przy rejestracji. A pani wręczyła mi nr 9 :( No cóż, nie ma co zapeszać! Z pewną miną weszłam na pięterko, a tam tłumy!!! Głównie emerytki i renciści, czyli w sumie moja grupa docelowa :D Jest z kim pogadać o swoich dolegliwościach. Bo młodzi nie rozumieją jak się mówi, że podnieść się z krzesła nie mogę, bo mnie tak rwie biodro, że szkoda gadać. A emerytki w lot łapią temat. Najpierw stałam, bo nie było gdzie usiąść, potem ktoś z obsługi powyciągał z kantorka krzesełka, więc klapnęłam. W tej przychodni panuje zwyczaj, że lekarz zarówno wykonuje zabiegi (np. zdjęcie szwów, wycięcie zmian, biopsje) jak i wchodzi się do niego na wizytę jako taką. Są więc dwie kolejki, każda ma swoje numerki. Nigdy nie wiadomo czy lekarz zacznie najpierw od pacjentów na zabiegi czy od tych drugich czy na przemian. Zaczęło się od zabiegów… Na zmianę siedziałam, stałam, dreptałam w miejscu. Zimno mi tam zawsze, więc zeszłam do automatu po  kawę, a tu remonty i automat owinięty folią :( Marzłam więc dalej, zwłaszcza, że jak to przy remontach otwierane są i okna i drzwi. Zanim pierwszy pacjent wszedł na wizytę do lekarza, zrobiło się koło południa. Dwoje starszych ludzi nie wytrzymało napięcia i rozpętała się awantura, bo próbowali wejść poza kolejnością. Pod gabinetem się zakotłowało, podniesione głosy, nieomal krzyki, bałam się, że do rękoczynów dojdzie. Ale pan widocznie się wyżył, swoje powiedział i do końca czekał już cierpliwie i grzecznie. Mnie już ogarnęła taka apatia, że było mi wszystko jedno kiedy wejdę. Zrobiła się godzina trzynasta i wreszcie poproszono mnie do gabinetu. Sama wizyta trwała z 5-8 minut… Wyszłam stamtąd głodna, spragniona i bardzo zziębnięta. Wsiadłam w autobus miejski i przed godziną 14 w autobus do Bobolic. W domu byłam przed 15. Nieludzko zmęczona, do końca dnia nie nadawałam się do niczego.  Ach! „szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz…”
To był poniedziałek, a we wtorek znów Koszalin i wizyta u diabetologa. Tam chociaż nie ma kolejek, bo i pani dr powiedzmy „średnio oblegana”, zazwyczaj ma humory. Jadę głównie po recepty, bo jakiejś fachowej porady na próżno tam szukać, niestety. Mam lepsze poziomy cukru, ale i tak dr mnie zganiła, że niewyrównane. Cóż… Dwadzieścia lat cukrzycy swoje robi. Dobrze, że tym razem mąż mógł mnie zawieźć i przywieźć, bo kolejny dzień byłby zmarnowany. Takie życie…
                            

1 komentarz:

Biesa pisze...

:(( Życzę jak najwięcej zdrowia!

Miałam "przyjemność" przekonać się na własnej skórze, jakie jest cenne... Co prawda moje dolegliwości mają zupełnie inny charakter, ale myśl przewodnia bynajmniej nie jest mi obca.

Prześlij komentarz