piątek, 21 lipca 2017

Hardcor w mieście



Ze zdrowiem nigdy nic nie wiadomo. Zdrowie zawsze może człowieka zaskoczyć. I jak się rok zaczął za przeproszeniem do dupy, to się obawiam, że na dupie się skończy. Oględnie mówiąc – sprawy kobiece, jak się to potocznie mówi. Za jakiś czas się okazało, że i z piersiami coś nie bardzo, więc kolejni lekarze, prywatnie, żeby ze strachu nie zwariować, czekając na wizytę w specjalistycznej przychodni. Ale doczekałam się i wizyty w tejże, sponsorowanej przez NFZ.
Pojechaliśmy do byłego miasta wojewódzkiego całą rodziną, by przy okazji załatwić parę innych spraw i rozerwać się z małoletnim na basenie, bo pogoda jest jaka jest, każdy widzi. Też do de...
Wpadłam do przychodni tuż przed wyznaczonym czasem. W rejestracji spytałam, gdzie mam się zgłosić, podpisałam papierek, że chcę otrzymywać sms-y przypominające o wizycie i poleciałam pod wyznaczony gabinet. Zawołano mnie w zasadzie od ręki. Weszłam, a doktor pyta z czym przychodzę. Więc wyjaśniam, pokazując wyniki zrobionych badań. Doktor jakiś naburmuszony siedział, nawet mnie nie zbadał, oddał mi te moje wyniki, powiedział kiedy się zgłosić znowu, i tyle. Nawet pięć minut nie trwała ta wizyta. Poleciałam znowu do rejestracji, żeby zapisać się na kontrolę, ale pani mnie poinformowała, że w naszym kraju nigdy nic nie wiadomo, co będzie, jakie zmiany, itp. i kazała dzwonić pod koniec roku. Odeszłam od okienka, ale się jeszcze wróciłam z zapytaniem, czy nie potrzebuję kolejnego skierowania od dr rodzinnego. Pani zerknęła na to skierowanie, które miałam, stwierdziła, że jest ważne dwa lata i już. Wsiadłam do samochodu i próbowaliśmy się dostać poprzez wszechobecne remonty dróg i napływ turystów, do kolejnego punktu naszego programu dnia. I tak jakoś zerknęłam w te swoje papiery, ze zgrozą stwierdzając, że doktor podając mi je, dał mi również cudze wyniki :( Za chwilę rozdzwonił się telefon z przychodni, że NATYCHMIAST muszę wrócić i oddać to, co niechcąco wręczył mi doktor. Wściekły mąż, znów manewrując pomiędzy masakryczną liczbą samochodów, próbował zawrócić do przychodni. Wpadłam tam od razu na szanownego doktora, któremu chyba dzisiaj ktoś na odcisk nadepnął, bo zabrał ode mnie te papiery bez słowa podziękowania, jakby to była moja wina, że on mi je dał. No nic, znów zapakowałam się do auta i pojechaliśmy w tę samą stronę, z której przyjechaliśmy. Z basenu niestety nic nie wyszło, bo dzikie tłumy turystów zablokowały nieomal parking i nie było się gdzie zatrzymać :( Pojechaliśmy więc na wczesny jak dla nas obiad. A tam? Tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Z trudem znaleźliśmy miejsce, żeby usiąść. Potem poszliśmy do sklepu ze sprzętem rtv i agd i wyjęłam komórkę, żeby godzinę sprawdzić. I cóż się ukazało moim oczom? Telefon z przychodni, w której byliśmy już dwa razy. Że proszą o natychmiastowy kontakt! Czarno mi się zrobiło przed oczami. Oddzwoniłam, a pani z rejestracji mówi, żebym się wróciła, bo ona ode mnie potrzebuje tego skierowania, co to jej pod nos podetkałam za pierwszym razem!!!! Trzeba było widzieć minę mojego męża, gdy mu to przekazałam ;) Pani mnie jeszcze poinformowała, że jak nie przywiozę tego skierowania zaraz, to mnie obciążą kosztami wizyty!!!!! No nie, myślałam, że mnie szlag trafi! Czy oni w tej przychodni dzisiaj coś pili, czy nieprzytomni byli???? Trzeci raz musieliśmy pojechać w to samo miejsce... Pani niby mnie przeprosiła, ale niesmak do tej placówki po pierwszym wrażeniu, już mi chyba zostanie. 
Zrelaksowaliśmy się w tym Koszalinie, że szkoda gadać ;) Weekend się zaczął do de...ale może lepiej się skończy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz