czwartek, 18 kwietnia 2013

Spakowana jestem w 80-90 procentach. Toreb od groma i ciut ciut, ale jak się jedzie na 2-3 tygodnie do szpitala, daleko od domu, to niestety tak to wygląda. Jedna torba z ubraniami typu piżamy, dresy, koszulki, itp., kosmetyki, dokumenty, książki i gazetki do czytania. Druga torba z "akcesoriami" do inhalacji i z lekami, bo niestety w szpitalu wszystkich potrzebnych leków człowiekowi nie dają, zwłaszcza insuliny. Trzecia torba z jedzeniem, bo szpitalny wikt czasem jest nie do strawienia, a poza tym ja mam apetyt słonia :) Ponadto zgrzewka wody mineralnej, poduszeczka-jasieczek i podręczna torebka. Jak z takim wyposażeniem wkroczyłam swego czasu do szpitala położniczego, to się bałam, że mnie nie wpuszczą:) Na szczęście w "mojej" klinice wszyscy już mnie znają od 15 lat, i nikogo taki widok nie dziwi, no może poza osobami, które leżą z innymi schorzeniami niż mukowiscydoza.
Jak zwykle nerwy dadzą o sobie znać w nocy, zawsze przed takim wyjazdem nie mogę spać. Chłopaki też się trochę denerwują, ale chyba damy radę. Jak wrócę na pewno wiosna będzie już w pełnym rozkwicie i na rok będę mogła zapomnieć o wenflonach i kroplówkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz