czwartek, 28 września 2017

Sezon chorobowy



Człowieka ocenia się głównie po wyglądzie. Niestety. A mój wygląd nie wskazuje, żebym była na cokolwiek chora, ha, ha. Sezon chorobowy w tym roku już nas niestety dopadł. Nie byłam na to nastawiona, bo poprzedni rok był dla mnie wyjątkowo łaskawy. Ale widocznie wyczerpałam już źródło zdrowia, i w tym roku znowu muszę pokutować, choć wciąż nie wiem za co.
Chciałabym zobrazować ogólnie, jak wygląda moja walka ze zwykłym z pozoru przeziębieniem, infekcją czy zaostrzeniem stanu zdrowia. Zaczyna się niewinnie – w nocy budzi mnie suchy, męczący, krtaniowy kaszel. Więc kaszlę, kaszlę, kaszlę i kaszlę, aż wybudzona doszczętnie sięgam po syrop przeciwkaszlowy bądź lek rozszerzający oskrzela. Zanim lek zadziała, mija parę dobrych minut, a ja na siedząco, podparta górą z poduszek, usiłuję złapać normalny oddech i znów zasnąć.
Następnego dnia po takim suchym kaszlu nie mogę mówić. Każda napotkana znajoma osoba mówi mi, zazwyczaj nie pytając o przyczyny chrypki, którą słuchać nawet przy krótkim „Cześć”, że powinnam mniej gadać lub mniej imprezować. Taaa. Wiem, ale generalnie wolałabym mniej kaszleć. Na chrypkę biorę wszystko, co się da: tabletki do ssania, płyny do płukania, siemię lniane, itp.
Za dwa dni  okazuje się, że w nocy nie mogę oddychać przez nos, bo jedna dziurka jest na amen zapchana. Więc zażywam krople do nosa. A za dwa kolejne dni, gdy chyba zaczyna mnie kłuć w uchu – korzystam z takiego ustrojstwa do płukania nosa, żeby zapobiec kolejnym negatywnym skutkom infekcji.
Tylko raz obudził mnie ból gardła, więc do ataku ruszyły tabletki na ból tegoż, oprócz już tych łagodzących chrypkę.
Inhalacje z antybiotyku robię skrupulatnie 2xdziennie (bo czasem odpuszczam rano), a tym razem próbuję zabić chorobotwórcze  bakteryje, więc się bardziej staram. No i stosuję inhalacje standardowe, czyli dziennie ogółem 6 czy 7 razy wlewam lek do pojemniczka i siadam do wdychania dymka... Każda inhalacja trochę trwa...
Z dnia na dzień nie jest lepiej, a gorzej. Dochodzi stan podgorączkowy wieczorami. Jest mi tak zimno, że do łóżka wchodzę w szlafroku frotte, przykrywam się kołdrą i kocem. Na nogach obowiązkowe skarpetki :) W środku nocy budzę się spocona, i muszę zdjąć to i owo, po czym za chwilę znów mi zimno i przykrywam się po same uszy.
Gdy mija tydzień od pierwszych objawów, ja już zdążyłam nafaszerować się gripexami, nalewką propolisową z miodem, mlekiem z miodem, czosnkiem, Erdomedem (żeby może wreszcie zacząć kaszleć głębiej, a nie samym gardłem), ale nadal jest źle. Pojawia się ogólna słabość, większe duszności, zwłaszcza przy wysiłku, a puls oscyluje w granicach 110, po przejściu się po mieszkaniu, które ma raptem 49,59 m2. Mózg intensywnie pracuje, co jeszcze można zażyć, żeby poczuć się lepiej, a nie rozłożyć na łopatki. Pozostanie wtedy  sięgnąć po ostateczność-JEDYNY antybiotyk doustny, który może mi pomóc. Jesień i zima są bardzo długie, więc jak zacznę od września ten antybiotyk, to co zrobię za miesiąc czy dwa. Nawet szpital niekoniecznie mi może pomoc, bo jest tak mało miejsc wolnych w klinice, że chyba trzeba być umierającym, żeby człowieka przyjęli.  Na własną odpowiedzialność odstawiam Erdomed, a włączam Eurespal. I zwiększam dawkę antybiotyku, który działa już tylko przeciwzapalnie i na zasadzie – może pomoże, a raczej nie zaszkodzi. Ze trzy dni wezmę i zobaczę. Jutro idę zrobić badanie CRP, które pokaże czy w organizmie jest stan zapalny. Jak znam życie wynik będzie w normie i dr nic mi nie przepisze, a ja się chwilami czuję, jakbym się miała przewrócić.  Bo i słabo i duszno,  w głowie się kurczę kręci,  oddech krótki... Do weekendu podejmę najprawdopodobniej samodzielnie decyzję o włączeniu JEDYNEGO antybiotyku. Bo czekanie na wizytę u pulmonologa czy laryngologa, który się spyta, co ja mogę brać, a ja odpowiem że tylko Cipronex, a on mi to przepisze, jest bez sensu. Bez takiej wizyty sama o tym wiem. I to samo może/powinien mi przepisać dr tzw. pierwszego kontaktu.
Grunt wyglądać na zdrową... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz