Gdzie ta
wiosna, ja się pytam?! Ziąb, siąpi, leje, grad, śnieg, deszcz i ciągły,
lodowaty wiatr. Mam wrażenie, że to się już nigdy nie skończy. Marzniemy od
początku października. A ponad 200C w marcu tylko wzmaga wściekłość,
że tak pięknie było tak krótko…
Coroczne
przeleczenie szpitalne zbliża się wielkimi krokami – we wtorek Poznań City :( Torby już stoją, rzeczy się
piorą, prasują, kupują. Tylko portfel chudnie.. Jakby ktoś myślał, że na
wyjeździe do szpitala się zaoszczędzi na czymkolwiek, to jest w błędzie. Nowa bielizna,
piżamki, szlafroczek, kapciuszki, skarpetki, itp. Torba jedzenia. W ogóle nowa
torba, bo mąż też wyjeżdża i trzeba było się jakoś podzielić. Pieniądze ze sobą,
bo w szpitalu nie ma wielu leków, i np. gdy człowieka gardło boli, to do ssania
trzeba sobie samemu coś kupić. A i jedzenie bywa różne i żeby nie zdechnąć z
głodu czasem trzeba coś dokupić. No i paliwo do szpitala i ze szpitala, ze 400
zł na pewno. Itp., itd…
Ale w
sumie ja dziś nie o tym :)
Przed świętami
mojego syna ugryzł pies. Niegroźnie, delikatnie, ale dla pewności pojechaliśmy
na SOR. Tam, tę delikatną rankę zdezynfekowano, założono opatrunek, który już w
samochodzie z łydki przesunął się na kostkę, więc bez sensu i tyle. Procedury są
podobno takie, że informacja o pogryzieniu/pokąsaniu idzie do Sanepidu, i właściciel
ma psa pokazywać weterynarzowi celem obserwacji. Czy jakoś tak. A że pies nam
znany, więc wiadomo było, że szczepiony. I tyle w tym temacie. Święta więc były
spokojne, a po psie, a raczej jego zębach/zębie, śladu w zasadzie już nie ma.
W tzw. międzyczasie
babcia narobiła paniki, że małoletni ma powiększone węzły chłonne na szyi, z
bodajże lewej strony. Odkąd pamiętamy, te węzły zawsze były większe niż te z drugiej
strony, bo wiecznie dziecko miało infekcje, a i mononukleozę. Pediatrzy i
laryngolodzy go oglądali, nikt się nie czepiał. Ale babcia, to babcia. Poszliśmy
więc do dr rodzinnego. Dał skierowanie na OB i morfologię, szał ciał dosłownie.
Za prywatne pieniądze zrobiłam CRP, poziom glukozy i mocz. Wszystkie badania
OK. Ale dr dał skierowanie do chirurga. Zdziwiłam się, ale przecież się nie
znam. Wizyta była dopiero na po świętach. Nie odpoczęliśmy jeszcze po zarwanych
nocach, i trzeba było jechać do Koszalina. Niby nie wcześnie, ale o 10 wsiedliśmy
z synem do busa. Nawet się jechało, ale bus miał tak ściśnięte siedzenia, że nogi
nam się nie mieściły. Syn rozkraczony na całą szerokość, a ja siedziałam nieomal bokiem. Ale nic, jedziemy. 15
km od Koszalina coś się zaczęło dziać. Co przejedziemy metr, to postój. I tak
przez – ja wiem – 20 minut? Summa summarum jechaliśmy około 1,5 godziny (normalnie jedzie się ok.45 minut), bo w
tej danej miejscowości robili asfalt. Ta dam! Żeby zdążyć do lekarza nie przed
samym zamknięciem gabinetu, zamówiliśmy taksówkę, wyniosło ok. 15 zł, bo cały
Koszalin rozkopany i jedzie się i jedzie. W przychodni specjalistycznej w rejestracji parę minut zeszło,
bo założenie karty, ale do chirurga ani żywego ducha. Weszliśmy, usiedliśmy,
doktor spojrzał, spytał z czym przychodzimy, ja zaczynam, że z węzłami
chłonnymi, a dr patrzy na mnie, maca syna i mów, że to nie do niego. Ha, ha,
ha! Że rodzinny się pomylił, bo z takimi rzeczami, to do hematologa. A hematolog dziecięcy
najbliżej w Szczecinie... Razem z pielęgniarkami pogadali,
poradzili, zadzwonili i tak przekazali. Hematolog dla dorosłych przyjmuje tu,
ale nie przyjmie dziecka, bo takie procedury. Pięć minut zajęła nam wizyta, i
wyszliśmy. Myślałam, że się wścieknę! Czyli przejechaliśmy 40 km w jedną
stronę, żeby się dowiedzieć, że to nie ten lekarz! Dzisiaj rodzinny był
zdziwiony, bo przecież węzły chłonne pobiera do badania chirurg… No, szkoda że
ten chirurg miał inne zdanie. Zresztą, pobierać niczego nie chciał. Rodzinny dał
skierowanie do hematologa, a że będę w Poznaniu, to może od razu tam sobie poszukam….Pewnie
poszukam, zobaczymy.. To tyle w kwestii węzłów chłonnych.
Gdy uhetani
wróciliśmy z synem do domu, z chudszym portfelem, bo jeszcze coś do jedzenia trzeba
było kupić w „wielkim mieście”, bo inne na pewno niż u nas, w drzwiach zastaliśmy
karteczkę o odebraniu przesyłki. Nie wiedzieć czemu w Koszalinie właśnie. Zdążyłam powiesić na synu wszystkie psy, bo to on czekał na przesyłkę, ale drugiego dnia
znów musiałam jechać do Koszalina, tym razem do dentysty. Wiec teoretycznie mogłam
odebrać zamówioną podkładkę pod mysz. Czemu tylko kurczę ta przesyłka nie była z Poczty Polskiej, tylko cholera wie jakiejś poczty kurierskiej, to nie mogliśmy dojść. Przecież
do Koszalina trzeba w zasadzie specjalnie jechać… No nic, umordowana, w czwartek znów wyruszyłam w
podróż. Było nieco cieplej, bo słońce, ale wiatr tradycyjnie wiał lodowaty. Szkoda,
że rękawiczek nie wzięłam, bo 20 kwietnia, dodam… Znalazłam podany na awizo adres, a pani mi podała list,
cienki, mały, jakiś dziwny. Okazało się, że to nie żadna podkładka, a list od
Sanepidu. Zdążyłam się porządnie zdenerwować, bo w piśmie tylko napisano, żeby się
skontaktować. Zaczęło się wydzwanianie, oczywiście w południe to już nikogo nie
było, ale połączono mnie z kierowniczką. Uspokoiła mnie, że wszystko ok, pies
na pewno nie jest wściekły :) a chodziło tylko o poinformowanie mnie, że wszczęto
procedury. Aha. Procedury. Należy zadzwonić jutro, czyli dzisiaj do pań, które się
sprawą zajmują. Od rana kilka telefonów, bo albo zajęte albo odsyłają od Annasza
do Kajfasza, ale w końcu się połączyłam z
miłą panią. Okazało się, że nie miała żadnych namiarów ani na pogryzionego, ani na na gryzącego ;) Nic z SOR-u im nie przekazano. Wiec poszło pismo. A w
międzyczasie wszystko się już wyjaśniło, pies jest pod obserwacją, itp. Wiec mnie
przeprasza, bo to pismo już w zasadzie nieważne. No tak….Pani zasiała jednak we mnie wątpliwość
czy na pewno dziecko nie musi być zaszczepione p/tężcowi. Niby nie. Ale dla pewności,
jak dziś byłam u rodzinnego, to popytałam. Okazało się, że rzeczywiście nie trzeba,
bo dwa lata temu syn był zaszczepiony, a nie zostało to wpisane do książeczki zdrowia.
Ale było w dokumentacji przychodni. Więc
chyba wreszcie, na psa urok, można sprawę zamknąć, bo mam dość!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz