środa, 2 marca 2016

Zdrowe odżywianie?

Ja to się jednak za bardzo z życia cieszyć nie mogę. Niestety. Wylazłam pod koniec stycznia z nieciekawej  infekcji. Organizm się buntował dodatkowo.  W postaci skaczącego ciśnienia,  bardzo szybkiego pulsu,  bardzo wysokich i bardzo niskich cukrów.  No,  ale powiedzmy że wrócił do jako takiej normy.
Spokój trwał do połowy lutego. Małoletni znów złapał jakiegoś wirusa. Kichał,  gardło go bolało,  potem tradycyjnie ucho.  Ręce mi już dawno opadły z niemocy.  No,  ileż prawie dorosły chłopak może chorować???!! Zaczęłam więc znowu szukać  porad dotyczących uodpornienia,  i trafiłam na wychwalające pod niebiosa posty o wszechmocy naturalnej witaminy C.  Lewoskrętnej :-)  Koleżanka zakochała się w niej wręcz,  więc i ja jak w dym,  kupiłam.  Worek kilogramowy.  Bo takie były w aptece.  W polecany artykuł się już specjalnie nie wczytywałam,  bo jak tyle ludzi zachwala,  to po co oczy męczyć ;-)
Całą rodzinę zaczęłam faszerować witaminką,  w różnych rozcieńczeniach,  różnych dawkach,  żeby dojść do optymalnego stanu.  Chłopaki od razu narzekali,  że ich brzuchy bolą. Mnie zgaga męczyła,  więc znów dawka mniejsza, rozcieńczenie większe. I niby było ok. Gardło dawało mi znak, że coś się zaczyna dziać,  więc musiałam działać.  I fakt,  infekcja żadna tym razem mnie nie dopadła.  Synowi też przeszło,  co prawda dzięki połączeniu z innymi specyfikami,  ale fakt pozostaje faktem.  Mężowi też przeszło. Eureka!
No i po kilku dniach coś mnie zaczęło boleć. Jakby żołądek. Jeszcze pojadłam orzechów,  daktyli i suszonych śliwek i gorzej się zrobiło. W ramach zdrowego odżywiania rano jem płatki owsiane z mlekiem. Takie niekoniecznie "rozmięknięte", bo mi takie niedobre. No i się zaczęło. Oczywiście w piątek. Do popołudnia to już mnie naprawdę bolało.  Co? Cholera wie co - żołądek,  wątroba,  woreczek żółciowy,  dwunastnica... Chyba wszystko. Poszłam do dr. Przepisał lepszy prazol,  2x dziennie.  I tyle.  Jakby co, pomoc doraźna.  Której u nas nie ma.  A ja na weekend akurat sama z synem,  bez męża i auta.  W domu wzięłam wszystko,  co miałam:
- hepatil i proursan plus prazol
- no-spa
- sodka spożywcza
- siemię lniane mocno glutowate
- piłam herbatę rumiankową
- zjadłam 3 suchary bezcukrowe maczane w tejże herbatce i leżałam na wyrku zwinięta w kłębek. Odpuszczać zaczęło (od rana) ok. g. 19. Ok. g. 22 mogłam zasnąć.  Obudziłam się z lekkim uczuciem ciężkości,  ale to dawało żyć i cokolwiek robić. W niedzielę też było w miarę,  a w poniedziałek wieczorem znów gorszy ból. No... Wkurzyłam się nie na żarty,  ale i przestraszyłam. I tak z nerwów źle spałam, a teraz mnie ból jeszcze wybudził. Oczyma wyobraźni widziałam się w szpitalu powiatowym,  w którym nie wiedzą co ze mną zrobić,  bo jak zwykle nikogo z muko nigdy nie mieli. Zwłaszcza dorosłego.  Chyba to mnie najbardziej stresowało... We wtorek znów dr i skierowanie na podstawowe badania.
Mąż,  który na szczęście był już w domu poradził mi,  żebym sobie łyknęła nalewki propolisowej. No i łyknęłam.  Poczułam niedługo potem zgagę.  Na zgagę najlepsza sodka. I sodki łyknęłam. Nie wiem, ile czasu minęło. Jeszcze czułam ból, gdy się schyliłam przy zamiataniu kuchni (a co!), a potem czułam dosłownie jak wszystko się rozchodzi.  Zasypiałam już bez bólu :-)  Dzisiaj rano się zastanawiałam czy jest sens iść na badania ;-)  Ale poszłam. Wyniki są różne,  oględnie rzecz biorąc,  ale raczej nie ma przesłanek wskazujących,  że coś "nie tak" z żołądkiem / wątrobą / woreczkiem. Konia z rzędem temu,  kto zgadnie co mi było i od czego...
Może wszystko się nałożyło na siebie: za dużo wit. C (nie mieszać metalową łyżeczką!), nadmiar bakalii i płatków owsianych (zawierają m.in. kwasy szczawiowe).  A może po prostu,  tak miało być. Żebym doceniła,  jakie piękne jest życie, gdy nic nie boli!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz