piątek, 15 stycznia 2016

Oby do wiosny!




   W tamtym roku kalendarzowym szykowałam się na wesele, a w tym roku siedzę w ciepłym szlafroku, okutana w kołderkę i marzę o wiośnie.
   Tak trudno jest przetrwać jesień i zimę. Już nie tyle chodzi o ten ziąb i śnieg, ale o paskudne infekcje, które dopadają człowieka znienacka. Mój trzynastolatek zaczął chorować na początku października. Cieszyłam się, że mamy miesiąc do przodu, bo w poprzednim rok szkolnym już we wrześniu zaczęliśmy chorować, ale ta radość był przedwczesna. Chorowanie ciągnie się dla syna do dzisiaj, a mnie powaliło tuż przed sylwestrem.
  Boże Narodzenie w tym roku, mimo ogromu przygotowań, zaproszonych gości, prezentów, nie będę tymi, które miło wspomnimy - dziecko z gorączką przeleżało całe święta, nie mogliśmy się ruszyć nawet do moich rodziców, i trwało to cały wolny od nauki szkolnej czas. Dziadków nie odwiedzaliśmy prawie trzy tygodnie, żeby ich nie zarazić. Najpiękniejsze dni w roku spędziliśmy sami, kisząc się w domu i unikając wzajemnego kontaktu, co i tak na nic się zdało. Pod koniec roku zaczęliśmy z mężem kichać, prychać, bolały nas stawy, gardło i wszystko plus gorączka. Po pięciu dniach, gdy nie było lepiej mimo stosowania masy różnych preparatów, zaczęłam kaszleć samą krtanią i to mnie zmusiło do wzięcia antybiotyku. Biorę go dwa tygodnie i chyba przedłużę... Myliłby się ten, kto by sądził, że ozdrowiałam. Niestety. Ale jest lepiej niż 3 tygodnie temu.
   W ogóle zapomniałam dodać, że na kilka dni przed świętami straciłam przytomność, spadł mi poziom cukru... Nie obyło się bez pogotowia, ale szybko doszłam do siebie. Teraz cukry szaleją, bo infekcja nie sprzyja normie, niestety. Z początkiem infekcji zaczęło mi też skakać ciśnienie, a puls miałam 120 :( Wystraszyłam się porządnie, ale w zasadzie jak zwykle sama sobie musiałam pomóc, biorąc lek przepisany w szpitalu. W związku natomiast z infekcją lekarz rodzinny dał mi skierowanie do "specjalisty", który tak mi pomaga, że pyta, co ja w domu mogę brać. Ja odpowiadam, że to i to, i na tym wizyta się kończy. Nie miałam ochoty w sylwestra spędzić pół dnia w kolejce do lekarza po to, by mi powiedział, że nic w płucach nie słychać i że mi ewentualnie przepisze ten lek, o którym wspomniałam.
      Najlepsze jest to, że mam problem z dostaniem recepty na jedyny antybiotyk doustny, jaki jeszcze mogę brać w domu. Lekarz rodzinny wysyła mnie do pulmonologa. A przecież pulmonolog nic innego mi nie przepisze, jak to, co na mnie działa. Bo bez sensu by było takie leczenie. Tak to sobie mogę Amol stosować. A propos, dawno temu leżałam w szpitalu wojewódzkim. Na sali ze mną była m.in. starsza, kochana Pani Ola, która stosowała Amol na jakieś tam swoje dolegliwości. Jeśli na nią działało, to niech sobie bierze. Na obchodzie lekarskim lekarz spojrzał z pogardą na ten Amol i powiedział, że może nim sobie pięty smarować. Pamiętam jak P. Ola była rozgoryczona; odgrażała się, że pójdzie do tego doktora i powie mu, żeby sobie - za przeproszeniem - jaja Amolem posmarował, na mendy pomaga :)
Mnie ziołowe preparaty na nic nie pomagają, więc stosować nie będę ;)
         Byłam też u diabetologa. Wyprosiłam błagających głosem jedno (sic!) opakowanie antybiotyku. Szlag mnie trafiał w środku, żeby znikąd pomocy człowiek nie miał! I tak wiecznie trzeba kombinować, prosić, łasić się, cudować, brać na krechę. Jakby normalnie nie można było dostać leku, jak widać, że człowiek zdycha i nie ma na co czekać. Ciekawe czy doczekam takich czasów...
         Jak ja mogę lubić zimę. Po Nowym Roku okazało się, że mój rodzony brat, który miał nas odwiedzić na sylwestra, wylądował w szpitalu...
Niech żyje Nowy Rok! Oby do wiosny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz