Nie
robię postanowień noworocznych, ale zrobiłam wiosenne – będę ćwiczyć! Ciałka przybyło
po zimie tu i ówdzie, głównie ówdzie (na (brzuchu) i cholera mnie bierze, że
ulubione spodnie nie chcą się zapiąć.
Postanowiłam
więc, że będę ćwiczyć, tyle, na ile starczy mi sił i oddechu. Broń boże nic
wyczynowego! A jak nie ćwiczenia, to chociażby rowerek treningowy lub/i skakanka.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie zawsze udawało się codziennie, ale się mocno
starałam. Nie wiem ile dni trwała ta moja gimnastyka, w sobotę poczułam, że mam
łydki. Czyli mięśnie pracują, pomyślałam. W końcu ładna linia łydek nie
zaszkodzi, a nuż latem założę szorty? Albo jakąś spódniczkę? A nie tylko
spodnie i spodnie. Ale wracajmy do ćwiczeń, a raczej samopoczucia po.
Sobota
zleciała na grillu z dawno niewidzianymi znajomymi. Bardzo dawno. W związku z
tym pobyt na świeżym powietrzu trwał całe południo-popołudnie. Ponieważ na
spotkaniu były małoletnie dzieci tudzież mój znudzony chwilami nastolatek,
trzeba było pograć w piłkę, paletki, porzucać czymś i pobiegać. Dla normalnych
ludzi na dworze było na pewno gorąco. Dla mniej normalnych, czyli dla mnie było
- owszem ciepło - ale do słońca wystawiałam tylko buzię, a dekolcik raczej
zasłaniałam, bo jednak wiało. A te cholerne wiatry od morza doprowadzają do
szału. Mnie na pewno.
W
niedzielę jakby wiał halny, ale słońce świeciło, więc pojechaliśmy sobie
rodzinnie nad jezioro, by w zaciszu okołoleśnym pospacerować. Głowy urywało
chwilami. Nasz syn, świeżo po konkursie przyrodniczym, chciał nam pokazać dwa
pomniki przyrody znajdując się w niedalekim rezerwacie, a raczej już na jego
obrzeżach. Te dwa drzewa miały rosnąć sobie gdzieś na jakiejś górce. Jak się
okazało, nie górce, a górze, pod którą nawet jakoś weszłam, ale co się nadyszałam,
to moje. Ważne jednak, że wlazłam, zlazłam, i na własne oczy zobaczyłam te dwa
pomniki wspomnianej przyrody: modrzew i świerk, piękne, wielkie, szumiące.
Już
w nocy z niedzieli na poniedziałek czułam, że coś mnie boli. Gdzieś w okolicy
jakby biodra, jakby w udzie, w sumie nie wiadomo gdzie. Cały poniedziałek lekko
czułam pewną część ciała na de…, ale w nocy to już spać w ogóle nie mogłam. Żadna
pozycja ciała nie nadawała się do zaśnięcia. Miałam do wyboru cztery
pozycje-wiadomo: na wznak, na jednym lub drugim boku i na brzuchu. Każdą z tych
pozycji wytrzymywałam krótko, a niektórych w ogóle. Zasnęłam nad ranem.
Jestem
z tych, co to jak zosia-samosia chcą same. Nie czekałam, aż mnie mąż po pracy zawiezie
samochodem do przychodni, tylko sama dokuśtykałam. Tam już nie mogłam ani stać
za bardzo, ani siedzieć, bo potem wstać nie mogłam. Doktor usiłował mi podnieść
lekko lewą nogę do góry (z pozycji leżącej na kozetce) i lekko wrzasnęłam. Korzonki.
Może jakiś ucisk od kręgosłupa. Aaaa, no to super. Dolazłam do apteki po leki,
jeden już wzięłam na miejscu, z rozpędu większą dawkę (wg pani nie zaszkodzi) i
jeszcze po drodze zrobiłam zakupy. Durna jedna, to durna! Jak ktoś mnie widział
jak szłam i w jakim tempie, to się na pewno zdziwił, bo ja zawsze szybko i w odpowiednim
rytmie, stukając obcasikami. Teraz obcasiki przeklinałam, ale w sumie to były
jedyne buty, które miały zamek, a nie sznurowadła, a i tak ich założenie graniczyło
z cudem i było okupione bólem i dziwnymi wygibasami.
Cała
rodzina próbuje zgadnąć, co mi się stało. Pewnie splot okoliczności, zimno,
zawianie, przedźwiganie, nadmiar ćwiczeń, a i pewnie nadciągająca starość. W końcu
do wyjącej pięćdziesiątki jest mi bliżej, niż do ryczącej czterdziestki…
Ps. Ta podwójnie wzięta tabletka nie zaszkodziła, ale spowodowała, że prawie zasnęłam nad garnkiem z ogórkową i obieranymi ziemniakami...
Ps. Ta podwójnie wzięta tabletka nie zaszkodziła, ale spowodowała, że prawie zasnęłam nad garnkiem z ogórkową i obieranymi ziemniakami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz