środa, 15 kwietnia 2015

Zosia Samosia

Nie robię postanowień noworocznych, ale zrobiłam wiosenne – będę ćwiczyć! Ciałka przybyło po zimie tu i ówdzie, głównie ówdzie (na (brzuchu) i cholera mnie bierze, że ulubione spodnie nie chcą się zapiąć.
Postanowiłam więc, że będę ćwiczyć, tyle, na ile starczy mi sił i oddechu. Broń boże nic wyczynowego! A jak nie ćwiczenia, to chociażby rowerek treningowy lub/i skakanka. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie zawsze udawało się codziennie, ale się mocno starałam. Nie wiem ile dni trwała ta moja gimnastyka, w sobotę poczułam, że mam łydki. Czyli mięśnie pracują, pomyślałam. W końcu ładna linia łydek nie zaszkodzi, a nuż latem założę szorty? Albo jakąś spódniczkę? A nie tylko spodnie i spodnie. Ale wracajmy do ćwiczeń, a raczej samopoczucia po.
Sobota zleciała na grillu z dawno niewidzianymi znajomymi. Bardzo dawno. W związku z tym pobyt na świeżym powietrzu trwał całe południo-popołudnie. Ponieważ na spotkaniu były małoletnie dzieci tudzież mój znudzony chwilami nastolatek, trzeba było pograć w piłkę, paletki, porzucać czymś i pobiegać. Dla normalnych ludzi na dworze było na pewno gorąco. Dla mniej normalnych, czyli dla mnie było - owszem ciepło - ale do słońca wystawiałam tylko buzię, a dekolcik raczej zasłaniałam, bo jednak wiało. A te cholerne wiatry od morza doprowadzają do szału. Mnie na pewno.
W niedzielę jakby wiał halny, ale słońce świeciło, więc pojechaliśmy sobie rodzinnie nad jezioro, by w zaciszu okołoleśnym pospacerować. Głowy urywało chwilami. Nasz syn, świeżo po konkursie przyrodniczym, chciał nam pokazać dwa pomniki przyrody znajdując się w niedalekim rezerwacie, a raczej już na jego obrzeżach. Te dwa drzewa miały rosnąć sobie gdzieś na jakiejś górce. Jak się okazało, nie górce, a górze, pod którą nawet jakoś weszłam, ale co się nadyszałam, to moje. Ważne jednak, że wlazłam, zlazłam, i na własne oczy zobaczyłam te dwa pomniki wspomnianej przyrody: modrzew i świerk, piękne, wielkie, szumiące.
Już w nocy z niedzieli na poniedziałek czułam, że coś mnie boli. Gdzieś w okolicy jakby biodra, jakby w udzie, w sumie nie wiadomo gdzie. Cały poniedziałek lekko czułam pewną część ciała na de…, ale w nocy to już spać w ogóle nie mogłam. Żadna pozycja ciała nie nadawała się do zaśnięcia. Miałam do wyboru cztery pozycje-wiadomo: na wznak, na jednym lub drugim boku i na brzuchu. Każdą z tych pozycji wytrzymywałam krótko, a niektórych w ogóle. Zasnęłam nad ranem.
Jestem z tych, co to jak zosia-samosia chcą same. Nie czekałam, aż mnie mąż po pracy zawiezie samochodem do przychodni, tylko sama dokuśtykałam. Tam już nie mogłam ani stać za bardzo, ani siedzieć, bo potem wstać nie mogłam. Doktor usiłował mi podnieść lekko lewą nogę do góry (z pozycji leżącej na kozetce) i lekko wrzasnęłam. Korzonki. Może jakiś ucisk od kręgosłupa. Aaaa, no to super. Dolazłam do apteki po leki, jeden już wzięłam na miejscu, z rozpędu większą dawkę (wg pani nie zaszkodzi) i jeszcze po drodze zrobiłam zakupy. Durna jedna, to durna! Jak ktoś mnie widział jak szłam i w jakim tempie, to się na pewno zdziwił, bo ja zawsze szybko i w odpowiednim rytmie, stukając obcasikami. Teraz obcasiki przeklinałam, ale w sumie to były jedyne buty, które miały zamek, a nie sznurowadła, a i tak ich założenie graniczyło z cudem i było okupione bólem i dziwnymi wygibasami.
Cała rodzina próbuje zgadnąć, co mi się stało. Pewnie splot okoliczności, zimno, zawianie, przedźwiganie, nadmiar ćwiczeń, a i pewnie nadciągająca starość. W końcu do wyjącej pięćdziesiątki jest mi bliżej, niż do ryczącej czterdziestki…

Ps. Ta podwójnie wzięta tabletka nie zaszkodziła, ale spowodowała, że prawie zasnęłam nad garnkiem z ogórkową i obieranymi ziemniakami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz