W młodości, że tak to ujmę, miałam
mnóstwo kompleksów. Wśród rówieśników czułam się inna i brzydka - niska, bardzo
chuda, z wielkimi okularami na nosie. No i chora. Nikt co prawda nie znał
szczegółów, a nawet nazwy choroby - mukowiscydoza, ale dorastałam z piętnem
osoby, o której każdy wiedział, że „jest chora”. Taki urok małego miasteczka. Wszystkie
dziewczyny zaczynały dojrzewać, stawać się kobietami, za którymi chłopcy
wodzili oczami, a ja ciągle wyglądałam jak dziecko, bez piersi, bez bioder;
dziecko, za którym nikt nie wodził oczami. Mnie żaden chłopak nie nacierał
śniegiem, nie prosił do tańca na szkolnych zabawach, ani nie oblewał wodą w
lany poniedziałek. Dlatego uważałam, że nikomu się nie podobam i moje kompleksy
rosły w siłę. W końcówce szkoły podstawowej wygląd fizyczny niewiele się
zmienił, ale chociaż byłam wśród osób, które się dobrze uczyły. Nie widziałam,
żeby ktoś mi się śmiał prosto w oczy, ale za plecami pewnie tak. Zwłaszcza na
lekcjach w-fu, na których nie byłam w stanie skoczyć wzwyż, przeskoczyć
płotków, ani porządnie odbić piłki. Mimo, że niewiele ważyłam.
Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero
po szkole średniej. W studium i na studiach mogłam się już umalować, założyć
jakąś kolorową biżuterię, zrobić porządną fryzurę. I jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki postrzeganie mojej osoby zaczęło iść we właściwym dla
mnie kierunku. Zaczęłam się podobać i sobie i innym i myślę, że to na pewno
podniosło moją samoocenę. Im stawałam się bardziej dorosła, tym akceptacja
samej siebie szła mi coraz lepiej, a wraz z nią akceptacja otoczenia. Uważam,
że wygląd zewnętrzny jest bardzo ważny, ale podparty też bogatym wnętrzem,
ciekawą osobowością. I z koniecznym uśmiechem na twarzy. Nawet najlepiej
wykonany makijaż nie pomoże, gdy człowiek będzie wiecznie skwaszony,
naburmuszony i wściekły na cały świat.
To, co kiedyś spędzało mi sen z
powiek, a mianowicie szczupłe ciało i wygląd dziecka, charakterystyczne dla
większości osób z mukowiscydozą, zaczęło w którymś momencie być atutem. Byłam
co prawda za chuda, ale po ciąży przybyło mi 10 kg i to był strzał w
dziesiątkę! Teraz najchętniej pozbyłabym się paru kilogramów :)
Jestem wreszcie z siebie zadowolona,
chociaż nie popadam w samozachwyt, bynajmniej! Makijaż nadal potrafi zdziałać
cuda, kolorowe fatałaszki poprawiają humor, i nie wiem czy chciałabym być
nastolatką z wieloma kompleksami.
Pracuję nad sobą, staram się wiedzieć
gdzie żyję i po co żyję, a że czasem ktoś mi powie „Ale ma pani chude tę
pęciny…”, to trudno. Rodzina, bliscy, pasja jaką się zajmuję, powodują, że
„chude pęciny” nie spędzają mi snu z powiek:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz