środa, 3 grudnia 2014

Przychodzi baba do lekarza -c.d. - "Schody w górę, schody w dół"

Jak ja mogę lubić jesień i zimę, kiedy po pierwsze jest ciemno od rana do nocy, zimno jak diabli i na dodatek ciągle ktoś w domu jest chory i mnie przy tej marnej okazji zaraża. Tu mała dygresja a propos ciemnych dni. Moja mama swego czasu była w sanatorium, zimą, gdzie może i śnieg wokół leżał, może się to i zimą nazywało, ale słońca było jak na lekarstwo. I jeden z kuracjuszy, góral jak się patrzy, spytał czy u nas nigdy słońce nie świeci. A nie świeci, nie świeci. Tak jakoś nad morzem bywa, poza sezonem letnim oczywiście. Ale za to zazwyczaj jest cieplej niż w innych rejonach kraju. Jak widać coś za coś.  Koniec dygresji.
Otóż w te cholernie ciemne i zimne dni, gdzie dusza wyje do słońca i ciepła, człowiek się dodatkowo wkurza, bo wokół same infekcje. Małoletni już czwarty raz od września chory i już dwa razy poczęstował mnie infekcją. Żeby to tylko człowieka gardło bolało ze 3 dni, potem trochę katar, kaszel, to owszem-mogę mieć infekcje. Nawet co dwa miesiące, jak to obecnie ma miejsce. Ale ja po trzech niespanych nocach z powodu takiego bólu gardła, że nic nie pomagało (ssanie tabletek, płukanie gardła, nalewki, mleko z miodem, tabletki z porostem islandzkim, tudzież glutowate siemię lniane), takiej samej ilości nieprzespanych nocy ze względu na kaszel-suchy, męczący i w dodatku krtaniowy, co się oczywiście kończy utratą głosu, mam dość. Kogo bym nie spotkała na tzw. mieście, każdy doradza, żeby mniej gadać. Ha, ha, ha. Żeby to jeszcze od gadania czy imprezowania...Ale nic, idźmy dalej. Kiedy dziadostwo, czyli koszmarny ból gardła i całej "oddechowej rury"  lekko mija, zaczyna się dalszy ciąg. Kaszel nieco niżej niż gardło. Męczący, wyciskający z człowieka siły, a nieprzynoszący specjalnej ulgi. Robi się dusznawo. A jak dusznawo, to ciężko nawet łóżko pościelić, odkurzyć, a wejście na schody kończy się zadyszką i kolejnym atakiem kaszlu.
Z każdym dniem jest coraz gorzej, tzn. bardziej męcząco i dusząco, a zapchany do granic możliwości nos (z notabene z przewlekłym zapaleniem zatok) sprawy nie ułatwia.Co robić?
Na parapecie okiennym w kuchni stoi cała bateria leków. Kurację zaczyna się od domowych sposobów, ziółek, homeopatii, czegoś do ssania i czegoś do płukania. Po kilku dniach wiadomo, że nie jest lepiej, a gorzej. Włączam kolejne specyfiki - jakieś jeżówki, eurespale; zwiększam moc i częstotliwość inhalacji,np.  3 rano, 2 po południu, 3 wieczorem; płuczę nie tylko gardło, ale i nos (baaaardzo przyjemne ;)). Lepiej nie jest. Zmęczone czuje się całe ciało, jakieś obolałe. Zgięte od kaszlu. Zachrypnięte do stanu niemówienia. Zimno jak diabli, bo temperatura 37,3 od końca wakacji (bez większych przerw ) nie daje żyć. Ile polopiryny można wypić? A tylko to jakoś działa, żeby poczuć się cieplej. Mija półtora tygodnia. Nie daję rady. Dzwonię do lekarza, najbliższego specjalisty, co robić. Lekarz akurat w ten dzień kiedy jedziesz z jakaś sprawą te 40 km, nie może przyjąć. Proponuje zrobić tzw. antybiogram, czyli w skrócie  - na co są wrażliwe moje dziadowskie "etatowe" bakterie. Bo jak mam brać antybiotyk (po zaledwie dwumiesięcznej przerwie; a jadłam go 3 tygodnie łącznie z w/w specyfikami), to dobrze by było wiedzieć konkretnie który. Wiem, że w domu mogę brać tylko dwa antybiotyki - jeden w inhalacji, jeden doustnie. Świata tu nie odkryjemy. Gorzej jak wyjdzie, że już wrażliwości na nic nie ma....No, ale spokojnie. Tylko gdzie ten antybiogram zrobić. W miejscu zamieszkania nie robią. Trzeba 40 km od domu. Potrzebne skierowanie? Nie wiem czy dr rodzinny da. Zwoje mózgowe płoną, aż wpadam na genialny pomysł - kuzynka pracuje tam, gdzie są pulmonolodzy! Eureka! Dzwonię więc, błagając, żeby tak jakoś poza kolejką załatwiła dostanie się do doktora. Z doświadczenia wiem, że nie ma co dzwonić i się pytać czy na dziś cię przyjmą, bo zawsze jest dużo pacjentów. Może na za tydzień albo i później. Wtedy już nie będzie przy okazji wyjazdu, tylko trzeba organizować kolejny wyjazd. Mąż się musi zwalniać z pracy. Nie pojadę busem, bo chora jestem i jest ziąb..... Na szczęście się udaje, najpóźniej trzeba być do 11.30. Jedziemy. Doktor przyjmuje, zadaje ciekawe pytania, o takie bakterie, że nie wiem, o co chodzi, ja takiej na pewno nie mam. Bada. Jest rewelacyjnie! Osłuchowo świetnie! Sama radocha. Tylko, że ta radocha jakoś mnie nie chce/nie może popchnąć na schodach na drugie piętro. Trzeba zrobić zdjęcie rtg płuc, bo w tej placówce dawno nie miałam. Już się rozpędzam, zadowolona, że oprócz wymazu zrobię rtg, gdy tymczasem wchodzi pielęgniarka i oznajmia, że przecież dzisiaj rtg płuc tylko do 10.30 (jest 11.30), bo prądu nie było czy nie ma :( Cholera! No to chociaż wymaz zrobię. Z karteczką poszłam do rejestracji, żeby tam dopisano mój adres i poprosiłam o kubeczek na plwocinę. Pani mnie pyta  - jaki kubeczek? Odpowiadam, że chyba normalny, zwykły. "Ale z takim podłożem ze spirytusem"? Że z czym????? Pierwsze słyszę, więc mówię, że nie. Raczej nie. Pielęgniarka kieruje mnie więc do laboratorium, tam będą wiedzieli najlepiej. Ubieram się w kurtkę, bo trzeba przejść kawałek do innego wejścia. Jedne schody w dół, drugie schody w górę. Weszłam. Pani mile uśmiechnięta, na moje pytanie o antybiogram mówi, że ona nie ma żadnych kubeczków. Muszą mi dać w rejestracji, w tym wejściu z którego właśnie przyszłam. Świetnie. Więc znów jedne schody w dół, potem drugie schody w górę.Stoję przed okienkiem rejestracji i z triumfem mówię, jaki kubeczek potrzebny. Jałowy. Normalny. Z tym pudełeczkiem znowu schody na dół i schodki w górę plus następne schodki w górę. To pewnie specjalnie architekt tak wymyślił -  rehabilitacja jak znalazł, bo po takiej marszrucie od razu lepiej się kaszle. Oddałam, co miałam oddać i to by było na tyle. Na tyle udzielenia mi pomocy, żeby lepiej się poczuć. Wynik za kilka dni. W tzw. międzyczasie mam zrobić rtg płuc i z tym do doktora ponownie. Czyli upłynie z półtora tygodnia albo i dwa zanim będzie wiadomo na co jestem wrażliwa. Jak przeżyć te dni? Kaszel jak przy zaawansowanej gruźlicy. Serce wali przy każdym większym ruchu. A przecież jakoś trzeba żyć. A ja marzę tylko o wejściu pd kołdrę :)

Ps.1. Po wynik trzeba osobiście jechać. No wiadomo. Czyli znowu trzeba tak zorganizować życie, żeby "załatwić" ze dwie sprawy na raz. Lekarz i np. prezenty świąteczne:)
Ps.2. Jak dobrze mieć kochaną kuzynkę....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz