Zasnęłam tradycyjnie około godziny 23
i tradycyjnie po godzinie się obudziłam. Co prawda orkan Xawery walił w okna
śniegiem, deszczem i wiatrem, ale nie na tyle chyba żeby się obudzić. Ale pobudka
była, tak jak co kilka nocy i rytuał nocny się
zaczyna. Wsłuchuję się w siebie:
·
może poziom cukru spadł?
·
może mnie gardło zaczyna boleć?
·
może mnie stawy bolą?
·
może skurcz mnie w łydkę złapał?
· może mnie głowa boli, bo w końcu orkan
dudni, straszą spadkami i wzrostami ciśnienia
· a może mi się zęby śniły? a one zawsze
wykraczą, że coś złego się będzie działo: pokłócę się z mężem, nawrzeszczę na
dziecko, albo szybciej ktoś zachoruje
Ale nie, tym razem nic z tych rzeczy
nie miało miejsca, więc powodu obudzenia teoretycznie nie było. Cóż więc robić,
jest północ... Włączam telewizor. Tam czasami o tej porze lecą naprawdę dobre
filmy, nie tak jak o godzinie 20. Minus 6 dioprii powoduje, że w zasadzie widzę
tylko zarys telewizora, więc trzeba założyć okularki. Pilocik w rękę i zaczynam
latać po kanałach, gdy dany film okazuje się nie nazbyt ciekawy. Polityka o
tej porze niespecjalnie mnie interesuje, powtórka „Zabij mnie glino” i „Psy”
też niekoniecznie dobrze nastroją do dalszego etapu nocy, latam więc dalej. Na „Historii” nic ciekawego, w „Kulturze” też
nie, najlepsza okazuje się „Rozrywka”. N-ta powtórka kabaretów, ale w końcu nie
wszystkie widziałam, więc się zawsze można pośmiać.
No i się zaczyna. Kaszelek. Najpierw jedno-dwa
szczeknięcia. Potem kilka. Poprawa pozycji na łóżku na bardziej pionową,
poduszki na sztorc nieomal. Siedzę. Czekam. Aż samo przejdzie. Znów kilka
szczeknięć, gardło już zaczynam czuć. No nic, chrypię non stop, kolejna chrypka
mi nie straszna. Ale kurczę blade nie przechodzi ten suchy kaszelek. Więc żeby rodziny
nie obudzić, nieomal po ciemku idę tam, gdzie akurat ostatnio zostawiłam
berotec. Dwa psiki w gardełko i nura pod kołdrę. Pozycja nadal siedząca. Czekam.
Oczy się same zamykają, głowa nadal pracuje. Może jednak zmierzyć ten poziom
cukru? „Mierzadło” leży obok. Cukier jak na mnie w porządku, można ewentualnie skoczyć
do kuchni po kawałeczek mikołajkowej czekoladki, żeby nad ranem nie obudzić się
ze spadkiem tegoż poziomu cukru. Znów próbuję zasnąć. Orfeusz już mnie bierze w
swoje objęcia……..
Śpię. Do 3 nad ranem. Znów mnie kaszel
budzi. Ciemno za przeproszeniem jak w de… Orkan ciągle wyje. Znów berotec w
gardełko aplikuję (albo idę do apteczki po acodin), ale zasnąć znowu nie mogę. Jaka książka leży na
półce? „Korekty” Jonathana Franzena. Okularki na oczy i heja!, lekturę czas
zacząć. Kilka kartek, i wzrok mętnieje. Wreszcie błogi sen przychodzi. Do godziny
7 już blisko.
Półprzytomna budzę syna do szkoły,
najchętniej napisałabym mu zwolnienie z byle jakiego powodu, żeby tylko dalej
spać. Ale jestem odpowiedzialną matką, ekh…
Budzikom śmierć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz