środa, 16 stycznia 2013

Jeden dzień z życia chorego na "muko"

Pewnie niewielu z Was ma w rodzinie chorego na mukowiscydozę. U mnie są trzy takie osoby-ja, mój brat i jego żona. Z pozoru nie różnimy się od innych, bo robimy wszystko, żeby się specjalnie nie wyróżniać, chociaż zdradza nas zazwyczaj kaszel, nieraz bardzo dojmujący... Nie tylko to nas "zdradza", ale pewne symptomy znamy tylko my, i nie o tym teraz chcę napisać. Pomyślałam, że chyba nikt poza naszymi bliskimi i osobami z "muko" (jak to się mówi w naszej gwarze) nie wie, jak naprawdę wygląda każdy nasz dzień. Osobom postronnym wydaje się, że owszem-coś tam nam dolega (nie za bardzo wiadomo co), czasem potrzebny jest szpital, sporo leków i tyle. Ale jaka jest codzienność, to zaraz napiszę.
Każdy z nas nieco inaczej choruje, ma inne dodatkowe dolegliwości, ale sednum sprawy pozostaje takie samo. Im jesteśmy starsi, tym dochodzą nowe choroby - ja się borykam od 14 lat z cukrzycą insulinozależną, mam też osteoporozę i nadciśnienie tętnicze, i wiele innych powikłań. Zanim wyjdę z domu, muszę mieć ok. 2 godzin na "oporządzenie" siebie: 
PORANEK (przedpołudnie)
- po obudzeniu mierzenie poziomu glukozy we krwi (ukłucie w palec), podanie insuliny długodziałającej np. w nogę, wdech z leku wziewnego rozszerzającego oskrzela lub inhalacja z takiego leku – ok. 10 minut (jeśli mi się nie spieszy)
 - inhalacja z leku rozrzedzającego wydzielinę zalegającą w oskrzelach – ok. 15-20 minut lub dłużej, w zależności od tego czy że tak powiem mam czym kaszleć czy nie bardzo
 - drenaż oskrzeli poprzez oklepywanie lub użycie odpowiedniego sprzętu pobudzającego do kaszlu – znów ileś minut
- potem mogę wreszcie zjeść śniadanie, które poprzedza wyliczenie tzw. WW (wymienniki węglowodanowe) i podanie dawki insuliny krótkodziałającej + oczywiście leki doustne: 
1).enzymy trawienne, 
2). lek na nadciśnienie, 
3. dwa leki wspomagające wątrobę, 
4). lek na tzw. refluks żołądkowo-przełykowy
5) .witaminy A, E, a także K
6). jakieś minerały, a potem jeszcze 
7). wapno i 
8). Wit. D3, na kości.
- inhalacja z antybiotyku-nawet do pół godziny, bo Colistin się pieni, i inhalacja trwa długo.
Po tym wszystkim mogę wreszcie wyjść z domu. 
Raz w m-cu, na czczo, muszę wziąć tabletkę dot. OSTEOPOROZY, przez godzinę nie mogę jeść ani pić, co mnie bardzo wkurza, a 3 x w tyg. (poniedziałek-wtorek-środa) biorę antybiotyk SUMAMED, też najlepiej na czczo, przynajmniej zawsze były takie zalecenia.  Aha, zapomniałam, że muszę jeszcze wypić Tussicom, rozrzedzający wydzielinę.
Obiad 

– leki doustne, tzn. enzymy trawienne, leki wspomagające wątrobę
-  insulina do posiłku, czyli krótkodziałająca (jej podanie znów poprzedza wyliczenie WW, czyli ile zjem węglowodanów, tyle muszę dostosować dawek insuliny, a 1 WW to 10 g węglowodanów)

Wieczór 

– przed kolacją te same inhalacje, co rano: jedna z leku rozszerzającego oskrzela, druga-rozrzedzająca wydzielinę, trzecia - antybiotyk, ale ten robię już raczej po kolacji, bardzo późnym wieczorem); do kolacji znów leki - enzymy trawienne, osłonowe na wątrobę
- drenaż
- po drenażu dopiero kolacja, a przed spaniem jak wspomniałam -  inhalacja z antybiotyku.

Gdy się źle czuję, tak jak teraz, cały grudzień miałam stany podgorączkowe i infekcję,  a teraz znów mnie chyba coś dopada, dochodzi antybiotyk doustny (jeśli mam na niego wrażliwość),  dodatkowe inhalacje, preparaty ziołowe itp., a na końcu czeka szpital – Klinika w Poznaniu. I chyba będę musiała ją odwiedzić, oby dopiero w marcu, jak już będzie cieplej, bo w szpitalu niestety można też podłapać jakieś  cholerstwo. I wyjść na wolność w gorszym stanie, niż się tam jechało....

Taka jest MOJA codzienność… Nie mówię, że każdego, bo jak wspomniałam, każdy choruje nieco inaczej, a poza tym, przechodzi się okres buntu i młodzi ludzie nie chcą tego robić, chcą żyć normalnie! Chcą  chodzić do szkoły, studiować, a nie ślęczeć przy inhalacjach pół dnia.
Ja już nie mogę sobie odpuścić. Jestem już w takim okresie życia, że tym bardziej je doceniam i wiem, że jeśli zaniedbam całą tę rehabilitację, to moje życie bardzo szybko będzie się staczało po równi pochyłej. A nie uśmiecha mi się siedzenie z butlą tlenu, chociaż usiluję się przyzwyczaić do tej myśli. Ale może to jeszcze daleko........może jeszcze za parę lat...

Dzień w dzień robię te wszystkie rzeczy, które opisałam. Nie odpuszczam NIGDY. 
Gwoli ścisłości dodam tylko, jak to wszystko jest czasochłonne, a nie opisałam jeszcze wyciągania leków, wyrzucania opakowań, przygotowania leków (rozpuszczenia), wymycia sprzętu, jego dezynfekcję i nie liczę, ile czasu spędzam w przychodni i aptece... 

Jakby ktoś narzekał, że znowu musi wziąć jakieś leki, albo że choruje tydzień czy dwa, to proszę się ze mną zamienić... Bo ja "tak mam" 42 lata... 


1 komentarz:

Bożena Aksiutin pisze...

Pani Asiu, Asiu, po prostu, bo tak zawsze myślę i mówię o Pani, jest Pani bardzo dzielna. Wiedziałam, że mierzy się Pani z chorobą, ale że tak wygląda każdy dzień, zrozumiałam dopiero po przeczytaniu tego postu. Tak, choroba chorobie nierówna i ma Pani rację, że nie każdy to rozumie. A na co dzień przecież ma Pani w sobie poezję i ten ładny uśmiech, kiedy gdzieś tam się widzimy. Pozdrawiam serdecznie!

Prześlij komentarz