piątek, 2 października 2015

"Galopujące suchoty"


Oj, ciężko z weną twórczą, ciężko.... Ale dziś, w popularnej sieci zakupowej, gdy stałam już przy kasie, pomyślałam, że wiem,  o czym napiszę.
Zazwyczaj poranki mam spokojne, dwie godzinki na toaletę, kawkę, 3 inhalacje, drenaż oraz makijaż i fryzura. Potem szybkie kroki po zakupy, opłaty, pocztę itp. Ot, codzienność każdego rencisty :)
Dzisiejszy piątek był inny. Nie dosyć, że nie spałam pół nocy, od godziny drugiej do trzeciej czytając, co było pod ręką, to jeszcze jakieś skurcze żołądka mnie wybudzały. O dziewiątej spało mi się najlepiej, ale bezlitosny budzik wył do słońca i musiałam wstać. Około dziesiątej miałam gościa, a na jedenastą musiałam wyjść z domu. Niewiele czasu zostało mi na to wszystko, co zawsze robię. Więc po łepkach była zrobiona fryzura i makijaż i po łebkach zrobiona inhalacja. Zemściło się to na mnie koncertowo wręcz.
Po copiątkowym spotkaniu grupy poetycko-teatralnej, w której aktywnie działam, poleciałam zrobić zakupy. Właściwie miałam już zapełniony koszyk, ale chciałam jeszcze dokupić świeczki, żeby sobie nastrój wieczorem "zrobić", jak zazwyczaj w weekend.
Moje gadulstwo mnie kiedyś zgubi, o czym się dzisiaj dobitnie przekonałam. Jak tylko zobaczę znajomą twarz nie mogę się oprzeć zagadaniu, choćby chwileczkę. Choćbym tylko miała dzień dobry powiedzieć lub zapytać "gdzie leżą chusteczki". No i o te chusteczki właśnie zagadałam i się zaczęło. Zakrztusiłam się śliną. Zdarza mi się to dość regularnie, ale zazwyczaj w domu, więc mogę wtedy kaszleć do woli, krztusić się, płakać, smarkać, itp. Bo jak brakuje powietrza, to wszystkie chwyty dozwolone. Ale w dużym sklepie - nazwijmy go - osiedlowym, to już nie taka prosta sprawa. Za każdym zakrętem ktoś się czai, jak na złość zazwyczaj znajomy, i nie da się ukryć faktu, że kaszlesz jakbyś miał galopujące suchoty. Więc kaszlę, kaszlę i kaszlę. Powietrza coraz bardziej brakuje. Wstrzymuję oddech, może się wszystko uspokoi, a gdzie tam! Potrzebne chustki, te nowe, nierozpakowane, bo z nosa już leci, a i z oczu w zasadzie też. Kaszlę. Przechodzę w inne miejsce, mniej ludne, kaszlę. Dochodzę do rzędów z wodą i drżącą ręką wyjmuję małą butelkę wody mineralnej i popijam łyk, może się krztuszenie uspokoi. Mówić nie mogę, bo próbuję opanować sytuację. Kaszlę. Podchodzi do mnie życzliwy starszy pan, znajomy a jakże, i mówi "Tak Pani kaszle, a zimną wodę Pani pije???" Szlag mnie trafił jasny! Jak tylko zdołałam wykrztusić cokolwiek powiedziałam, wiem że złośliwie: "Niech Pan nic nie mówi!" i się odwróciłam. Kaszel po wodzie zelżał na tyle, że mogłam dojść do kasy, ze wzrokiem wbitym w podłogę i z zasłoniętą szalikiem buzią, bo kaszel jeszcze mną wstrząsał. Poza tym byłam tak spocona, że szaliczek musiałam i tak zdjąć. Czerwona z wysiłku jak burak zapłaciłam za zakupy i powolnym krokiem doszłam do domu. Kaszląc oczywiście. A w domu hopka jeszcze trwała, bo jak już poczułam "swój teren", to rozpoczął się dalszy etap nie zrobionej rano rehabilitacji. Efektem tego wszystkiego są co prawda może i oczyszczone płuca, ale i chrypeczka.
Tak mnie ten kaszel wymordował, że wieczorny drenaż odpuszczam. Jutro też jest dzień.  

2 komentarze:

Katarzyna pisze...

Biedactwo, nie wiem wprawdzie co czujesz, ale mogę sobie to wyobrazić, Patryk jak sobie robi jazdy z inhalacji to też ma galopujące suchoty. Trzymaj się dziewczyno i chciałam Ci powiedzieć że super się Ciebie czyta! Acha i znam tą życzliwość ludzką

Unknown pisze...

Oj Asiu , jestm juz 3 nocka po galopujacych suchotach u syna
mam nadzieje, ze ostatnia, bo to juz maraton

Prześlij komentarz