No, ale sobie
zrobiłam wakacje...! A co tam, należało mi się. Tak przynajmniej uważam :)
Musiałam odpocząć od słowa pisanego, swojego, rzecz jasna, bo do cudzego
zaglądałam jak najbardziej. Na przykład "Byczki w pomidorach" mają
400 stron, ale już je kończę. Teraz czas na coś poważniejszego, ale najpierw
zajrzę w swoje ukochane „Wysokie obcasy”. Jeśli nie mogę (czytaj: nie mam
warunków) do bycia wojującą feministką, to chociaż poczytam o feministkach i
wielu innych ważnych dla kobiet sprawach.
Po upałach już
ani śladu, buuuu! Byłam jedyną osobą, która nie narzekała. Miałam tylko jeden
kryzys, w jakąś burzową niedzielę, gdzie pół popołudnia przeleżałam w negliżu
na łóżku, bo nie miałam siły ani ochoty na nic. Jedyne ruchy kończyn to lekkie
wymachy w celu odganiania much, których u nas latem mnogo. Pewnie przez
bliskość śmietnika, ekh. Tu wtrącę maleńką dygresję. Kupiłam lep na muchy.
Wygląda obrzydliwie, ale nie o wygląd tu chodzi, a o skuteczność. I rzeczywiście
był skuteczny. Jeden pasek odkleił się od lampy wiszącej i na amen przywarł do
podłogi. Ledwo go oderwałam, a ślad na panelach musiałam zmywać szorstką gąbką,
bo nie dało się niczym gładkim. Inny lep, też zwisający jak serpentyna z żyrandola,
w dużym pokoju, świetnie przyciągał moje włosy. Jak magnes. Ile razy przechodziłam
pod owym żyrandolem, tyle razy mój pracowicie układany fryz przyklejał się do
tegoż. A ile much się przykleiło? Dwie owocówki w kuchni i po jednej zwykłego rodzaju w każdym z
dwóch pokoi. Śmiem twierdzić, że to nie jest lep na muchy, ale lep na człowieka.
To tyle jeśli chodzi o dygresję.
A propos jeszcze
widoków z okna to ja mam wyjątkowo cudne – z jednej strony wspomniany śmietnik
i garaże, a z drugiej strony garaże, tudzież szopy i stare kamienice. Nie
nastraja to wszystko do jakiejkolwiek weny, zwłaszcza twórczej, ale się już
przyzwyczaiłam. Weny szukam gdzie indziej. Wreszcie w TV będą jakieś normalne
filmy, a nie setna powtórka „Janosika”, „M jak miłość” itp. Nie mogę już
patrzeć na niektórych aktorów, którzy niedługo będą chyba wyskakiwać z
lodówki i konserw w puszkach.
Wracając do
wakacji, to mimo że moja dusza łka i tęskni do upałów, to istnieje kilka plusów
jesieni: zobaczę klucze odlatujących ptaków; nad
dolinami będą powabne mgły; szybki zmrok ma swoje uroki - można około godz. 18
zapalić już świeczki na parapecie i np. wypić sobie lampkę wina (w domyśle: na
rozgrzanie) oraz włączyć nastrojową muzykę, np. z młodych i chmurnych lat; ciepła
kołderka rozłożona wczesnym wieczorkiem nikogo nie zdziwi, bo w końcu zimnawo,
ciemnawo i łóżko kusi. I najważniejsze, wreszcie zaczną grzać w
kaloryferach!!!!!!
Ten plus jest
plusem nad plusy. W zasadzie od lat widzę tylko ten jeden plus jesieni, a teraz
nadrabiam po prostu miną, ekh. I wymyślam inne plusy. Na pocieszenie. Na
zbolałą duszą. „Na pokrzepienie serca”. Na umęczone zimnem ciało. Na zmarznięte
stopy i zsiniałe ręce. No
dość, wiadomo o co chodzi.
Wróci normalność,
w sensie chłopaki do pracy i szkoły, a ja w domku :) Wszyscy
plączący się pod nogami od rana do nocy stanowią ciężką próbę dla przetrwania rodziny,
zwłaszcza na początku urlopu: każdy chce do łazienki w tym samym momencie,
ciągle ktoś czegoś szuka, coś przewraca w szafkach, czegoś nie ma, coś zostało,
„a gdzie leżą moje kąpielówki”?, „mamo, a wzięłaś moje okulary do pływania”?,
„a jest coś do jedzenia?, „a kiedy pojedziemy nad jezioro, „znowu jedziemy nad
jezioro???? już mi się nie chce nad jezioro”, itp., itd.
Ponadto będą
jakieś wieczorki poetyckie, spotkania, bo w wakacje to posucha.
No
i w sumie to nie wiem jaki jest jeszcze plus jesieni. Kto ma dobre propozycje,
niech pisze w komentarzach. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz