sobota, 21 września 2013

Śpiochy i zmarzluchy



Nie wiem czy wszyscy z mukowiscydozą są śpiochami i zmarzluchami, ale ja na pewno biję rekordy w tym temacie. Poza tym jestem nocnym markiem, i zawsze wolałam długo siedzieć i potem długo spać, niż na odwrót;)
Ale do rzeczy. Od kilku dni zasypiam w pełnym rynsztunku, gdyż kaloryfery milczą jak zaklęte i żadne znaki na ziemi i niebie nie wskazują, żeby w ten weekend zaczęli wreszcie grzać. Dobrze, że to nie zima, bo przypomniał mi się kadr z pewnego polskiego filmu, że jak jest zima to musi być zimno :) A jak jest jesień? To co? Miałam cichą nadzieję, że wrzesień będzie co najmniej ciepły, żeby nie powiedzieć upalny, a tu-niespodzianka! ziąb jak cholera chwilami. A propos więc spania, wdziewam na siebie: piżamki, szlafroczek, skarpetki, ciało przykrywam kołderką i kocykiem, i tak opatulona zasypiam, w środku nocy budząc się, żeby część tych „barchanów” z siebie zdjąć. Ale fakt pozostaje faktem.
Swego czasu pojechałam na jedyny w swoim życiu kulig. Mama nigdy mi nie pozwalała na tego typu „imprezy” – bo wiadomo – „zaraz będę chora”. Ale jak miałam 20 lat namówili mnie znajomi, i się skusiłam. Oto, co założyłam na siebie (oprócz bielizny), żeby przypadkiem nie zmarznąć:
-     podkoszulek
-     bluzeczka
-     bluzka
-     sweter
-     futerko z wyleniałych królików
-     olbrzymia chusta na plecach
-     czapka
-     dwie pary rękawiczek
-     dwie pary rajstop
-     dwie pary skarpet
-     spodnie.
    Naprawdę nie przesadzam! Zerknęłam do swoich sekretnych zapisków, wszystko się zgadza co do joty! I tak mi nikt zapewne nie uwierzy, że dałam radę wciągnąć to wszystko na plecy i nogi, ale dałam. Gwarantuję!
Podczas tego kuligu śniegu nie było dużo, więc sanki szorowały parę razy po asfalcie, aż na koniec po płozach nie pozostał ślad. I nie było co oddawać, wszakże sanki było pożyczone. A wracając do ubioru, to parę razy trzeba było biec za traktorem, co w związku z liczną odzieżą spowodowało, że z pleców ciurkiem lał się pot, ale cóż! Najważniejsze, że nie zmarzłam :)
Wracając do podstawowego wątku – zimno i spanie, teraz czas na spanie.
Od lat mam z tym problem. Ze spaniem. Według mojego psychologicznego zacięcia (miałam studiować psychologię), to efekt długotrwałej, przewlekłej choroby (hm…), która w ten sposób odbija się na mojej psychice. Bo na co dzień daję radę. Chyba… Od wielu dni nie przespałam ani jednej całej nocy, w tym tygodniu miałam dokładnie po 3-4 pobudki, z dokładnością co do minuty, o 23.30, przed 2 w nocy, około 4, potem po 6, a po 7 pobudka. W sumie się przyzwyczaiłam, ale łatwo nie jest. Nie jestem w stanie umawiać się z kimkolwiek na cokolwiek na godz. 9, bo ledwo żyję, muszę dosypiać. Nikt mnie nie rozumie. „O dziewiątej? Za wcześnie???? Nie przesadzaj, ludzie wstają o 5.” Wiem, ale cóż. Fakt pozostaje faktem. W związku z tym spaniem-niespaniem dwie anegdotki. Kilka lat temu chodziłam na kroplówki do przychodni, gdzieś tak chyba rano. Moja bliska koleżanka, która wie, że rano to mnie raczej nigdzie nie spotka, zerknęła przez okno i widząc, że ja się gdzieś śpieszę, zmartwiała nieomal: „O Boże, to już południe?! Aśka wyszła z domu”. Bardzo śmieszne…
Też kilka lat temu, już nie dosypiając, i wiecznie z tego powodu narzekając, przyszłam do swoich rodziców około południa, albo i później, bo to była sobota, a ja odsypiałam do bólu cały tydzień, a mama od razu z tekstem: „Widziałaś? Słyszałaś, co się działo? Pożar był! Naprzeciwko Twojego domu! Ludzie latali, straż wyła!” A ja? Głupio przyznać. Ani nie widziałam, ani nie słyszałam. Spałam.

Życzę więc wszystkim ciepłych, a przede wszystkim przespanych nocy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz